Rozdział XXII.

<< Rozdział XXI

- Gratuluję nowego wyglądu – Verbenn była na mnie chyba naprawdę wściekła – Masz już jakiś pomysł na dalsze życie? Może zaprojektowałeś obrożę?
Pacnąłem ją łapą.
- Jeżeli będziesz mnie dotykał, mały koci zboczeńcu – wysyczała – To nigdy nie przywrócę ci tej twojej demonicznej postaci.
Wlepiłem w nią najbardziej błagalne spojrzenie, na jakie mogłem się zdobyć.
Westchnęła z irytacją.
- Dobrze! Przestań tak na mnie patrzeć! Prawie zaczęłam ci współczuć, a muszę sobie przypomnieć, jak to odwrócić.
Zaczęła coś do siebie mamrotać i szukać w zwojach, które wiozła ze sobą z Vampirae. Potem zamilkła i tylko przerzucała szybko karty.
- A! Mam! Odwracanie nagłych przypadków transmutacji. Ten był nagły, prawda?
Pokiwałem łbem.
- Niezamierzony? – drążyła dalej.
Prychnąłem, starając nadać sobie zirytowany ton.
- Nie bądź nieznośny. Każdy przypadek jest unikalny.
Pokręciłem łbem. To raczej nie było niezamierzone. Matka doskonale wiedziała, co robi.
-Mhm, czyli wszystko się zgadza… – wymamrotała – Wystarczy tylko wykorzystać eliptyczne zaklęcie. Uprzedzam, że nie wszystko może wrócić od razu do normy. To może potrwać… około tygodnia. Może miesiąca.
Świetnie. Wyciągnąłem w jej stronę pyszczek, dając jasno znać, że czekam.
- Nie całuję kocich Nekromantów!
Prychnąłem z irytacją. Wyciągnąłem łapę.
- Siadaj i się nie ruszaj.
Machnęła ręką i na wszystkie okna opadły zasłony. Stanęła metr przede mną i zamknęła oczy. Gdy je otworzyła, miała złote tęczówki. Nawet w mojej godnej pożałowania postaci mogłem wyczuć, że koncentrowała energię.
Powoli zaczęła wymawiać zaklęcie, celując we mnie palcem, a ja zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem nie zmieni mnie w coś gorszego. Nagle jej oczy przestały świecić.
- Już – powiedziała, widząc moje zdziwienie – To nie jest zaklęcie uderzeniowe. Proponuję, żebyś poszedł spać. Rano powinno być lepiej.
Gdy nie ruszyłem się z miejsca, za to usiadłem, machając ogonem, syknęła z irytacją;
- No idź! – otworzyła drzwi – Muszę się przebrać, a potem pojawić na kolacji. Już! Psik!
Chwyciła mnie za kark i wyniosła na korytarz.Sapnąłem ze złością. Puściła mnie, a ja, działając zgodnie z kocimi odruchami, opadłem na cztery łapy. Za sobą usłyszałem głośne trzaskanie drzwi.
- Ciesz się, że cię nie wyrzuciłam! – usłyszałem jeszcze z wnętrza sypialni.

***


Obudziłem się z niejasnym poczuciem, że coś jest nie tak. Chociaż bardziej pasowałoby zapewne określenie, że coś z mojej natury wróciło na swoje miejsce. Na granicy świadomości wyczuwałem już, że moja matka używa telepatii. Chyba wrzeszczała na swoją pokojówkę, ale nie byłem tego pewien, ponieważ jej donośny głos dochodził zza moich barier ochronnych. Wskoczyłem na drewniany kredens z lustrem i spojrzałem krytycznie na swoje odbicie. Nie ulegało wątpliwości, że nadal jestem kotem. Westchnąłem w typowo koci sposób. Nie dało się ukryć, że zaklęcie rzucone przez moją matkę było bardzo silne. Dziwne, że przez te wszystkie lata udawało jej się ukryć rzeczywisty rozmiar swojej mocy. Wiadomo, że wdałem się w mamusię. Tylko dlaczego przestała maskować swoją siłę właśnie teraz?
Znajdowałem w tej całej sytuacji jedną zaletę: jako kot byłem wolny od wszystkich objawów choroby. Trochę mnie to dziwiło, ale czułem się prawie zupełnie zdrowy.
Nagle poczułem nieuzasadnioną potrzebę bycia głaskanym. Doszedłem do wniosku, że najlepszym, prawie zawodowym, głaskaczem jest Verbenn. Ojciec nie lubił dotykać kotów. Wolał na nie patrzeć. Na obrazach. Matka ciągle była na mnie obrażona, a Claire założyłaby mi miliony wstrętnych czarnych wstążeczek. Służba po prostu odpadała.Podreptałem w kierunku pokoju Wampirzycy, ale przed jej drzwiami stanąłem przed poważnym problemem. Byłem zbyt mały, żeby dosięgnąć klamki. Spróbowałem otworzyć je za pomocą magii, ale ani drgnęły. Najwyraźniej coś takiego przekraczało jeszcze moje możliwości.
Skoczyłem na klamkę, a ta ustąpiła z cichym kliknięciem. Podziękowałem w duchu mojej matce za to, że w domu nie było gałek. Wparowałem do pokoju.
~ Verbe…
I zamarłem z otwartym pyskiem.
Wampirzyca stała przede mną do połowy naga. A ja chyba po raz pierwszy w życiu zupełnie nie wiedziałem co powiedzieć. Ograniczyłem się więc do miauknięcia.


<< Rozdział XXI

2 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. ten rozdzial (przepraszam za brak polskich znakow, ale korzystam ze szkolnego australijskiego komputera) pisalysmy razem, siedzac nad klawiatura razem, co poskutkowalo niesamowita wrecz potrzeba przerzucania sie z postaci na postac co chwila (jak zreszta widac), bo obydwie uparte autorki chcialy pisac ze swojego punktu widzenia i jednoczesnie cierpialy na swoisty brak weny, ktory poskutkowal ta wlasnie dlugoscia. Konkretnie, Saphira zabila mnie ostatnia scena i doszlysmy do zgodnego wniosku, ze czesc dalsza powinna zostac opisana z punktu widzenia watpliwej ofiary incydentu :)

      Usuń