<< Rozdział XXIII
Gdy w końcu odjechaliśmy, poczułem ulgę, chociaż nadal wyglądałem jak zupełnie zwyczajny kocur. Przynajmniej mogłem telepatycznie porozumiewać się z otoczeniem i nie zdarzało mi się już odpływać, a po odzyskaniu świadomości dowiadywać się, że zacząłem zachowywać się jakbym od urodzenia chodził na czterech łapach. Ulga pochodziła z faktu, że udało mi się wyrwać ze szponów Claire – miałem absolutnie dosyć jej wstążeczek
i ozdóbek. Czułem, że będą mi się śnić aż do śmierci, nieważne, jak szybko miałaby ona nastąpić.
Nero zaczynał mnie za to martwić. Od momentu, w którym matka mnie przeklęła, jego demoniczna świadomość odpłynęła o wiele bardziej, niż powinna. W tej chwili ledwie pamiętał, że kiedyś nie był irbisem, a jedynym, co odróżniało go od zwyczajnych zwierząt była zdolność do prowadzenia telepatycznych rozmów i zachowana na poziomie Sapiens inteligencja. Podejrzewałem, że do takiego stanu doprowadziła tymczasowa zmiana natury mojego umysłu na bardziej zbliżoną do jego docelowej, a nie pierwotnej formy. Tracąc bezpośredni kontakt z umysłem Demona, którym sam kiedyś był, zaczął ulegać klątwie Aspera o wiele szybciej, niż wcześniej. Podejrzewałem, że nawet mój pełen powrót do dwunożnej postaci nie przywróci mu utraconej świadomości. Zdarzało mi się w duchu przeklinać matkę, która musiała użyć akurat tak silnego zaklęcia.
Tak czy inaczej, gdy zatrzymaliśmy się na noc w jakiejś pełnej gości oberży, Verbenn zostawiła konie w stajni, a Nero udał się na nocne łowy, razem z Kuro i Wampirzycą zajęliśmy jedyne wolne miejsce w kącie pomieszczenia. Panna Arcan zamówiła sobie jakąś zupę, podczas gdy mnie i Chowańca poczęstowała miseczką mleka i kawałkiem szynki. Rzuciłem jej bardzo urażone spojrzenie, gdy postawiła moją kolację na podłodze,
ale miauknąłem tylko przeciągle i zabrałem się za posiłek. Ledwie skończyłem i wskoczyłem na ławę obok Wampirzycy, do karczmy weszła osoba, na widok której sierść zjeżyła mi się na grzbiecie. Wydobyłem z siebie ponure warknięcie i ostrzegłem Verbenn;
~ Uważaj. Ta Demonica, która dopiero, co weszła, to Catherine, uczennica przyjaciółki Aspera. Jeśli by o mnie pytała, to nigdy nie słyszałaś o nikim takim jak Nox Vermillion. A o Asperze tylko przez przypadek i nie masz pojęcia, kim właściwie jest.
Wampirzyca nawet nie skinęła głową, ale wiedziałem, że przekaz do niej dotarł. Po chwili do naszego stolika podeszła moja – bądźmy szczerzy – jedyna przyjaciółka. Nie ma się co dziwić – obok Verbenn było ostatnie wolne w gospodzie miejsce. Panna Nekromantka uśmiechnęła się przyjaźnie i spytała;
- Czy to miejsce jest wolne?
Verbenn skinęła głową i odsunęła się nieco. Pech chciał, że przy okazji odsłoniła moją biedną osobę. Catherine zawyła zduszonym z zachwytu głosem;
- Jak wspaniały kot! Jest pani?
Wampirzyca przytaknęła, a ja zauważyłem w jej oczach złośliwe ogniki.
Ułamek sekundy później wylądowałem w rękach Demonicy, tulony i ściskany do tego stopnia, że ledwie mogłem oddychać. Przycisnęła mnie sobie do piersi i zaczęła drapać po brzuchu, co bynajmniej wcale nie pomogło mi się rozluźnić. Mogłem tylko żywić cichą nadzieję, że dziewczyna nigdy
nie dowie się, że trzymała w rękach nie jakiegoś zwykłego kota, a mnie.
- Jest wspaniały – westchnęła w końcu i opadła – nadal mocno mnie trzymając – na zrobione przez Verbenn miejsce. A potem zobaczyła Kuro.
- Och! A więc ma pani nie tylko zwykłego kocura, ale też tak niezwykłego Chowańca!
Jeśli ja lubiłem koty, to Catherine je wprost kochała. Nieważne, że większość przedstawicieli mojej rasy je uwielbia. Teraz Nekromantka położyła mnie sobie na kolanach, a Kuro złapała wpół i zaczęła miętosić go tak samo, jak moje biedne futro chwilę wcześniej.
~ Verbs… Ratuj ~ gdy szok nieco minął, zdobyłem się na te jedyne, dwa słowa. Wampirzyca zerknęła na mnie z góry, ale tylko pogłaskała Kuro po łbie i wróciła do kolacji.
- Jeszcze się nie przedstawiłam – zauważyła łaskawie Nekromantka, gdy w końcu pozwoliła Kuro i mnie uciec – nazywam się Catherine Blackburn. W zasadzie, to kogoś szukam.
Wyciągnęła z wewnętrznej kieszeni płaszcza wielokrotnie składaną kartkę i rozłożyła ją na stole. Wskoczyłem na blat i zacząłem się łasić do Nekromantki, żeby zyskać szansę zerknięcia na pergamin. No tak. Pomijając niewiadomo skąd wzięty, złośliwy uśmiech i wręcz promieniujące złem oczy, portret był do mnie bardzo podobny.
- Ten Nekromanta nazywa się Nox Vermillion – zaczęła tłumaczyć Cath – nie widziałaś go może? – bardzo szybko przestawiła się z per „pani” na „ty”.
Verbenn zmarszczyła brwi, ale pokręciła głową i odparła;
- Nie zadaję się z Nekromantami.
- No tak, ale zapytać musiałam. Gdybyś go spotkała, proszę, daj mi znać. Jest groźnym przestępcą i im szybciej go złapiemy, tym lepiej.
Mimowolnie zacząłem się zastanawiać, czy dziewczyna celowo tak to wszystko podkoloryzowała, czy faktycznie wyrobiono mi taką opinię.
A jeśli, to jakim cudem nikt w Abrais mnie nie zatrzymał? Verbenn jakimś dziwnie przekonującym głosem odpowiedziała;
- Z przyjemnością pomogę złapać takiego łajdaka. Swoją drogą…
Paczka „nieco” pijanych krasnoludzkich kupców wybuchła nie-spodziewanie śmiechem, zagłuszając resztę wypowiedzi Wampirzycy. Catherine uprzejmie poprosiła o powtórzenie, ale Verbenn pokręciła tylko głową z uśmiechem, podniosła się i ruszyła w stronę lady okupowanej przez rosłego, wilkołaskiego oberżystę.
Nie powiem, że zostając sam na sam z Catherine czułem się komfortowo. Za bardzo przeszkadzała mi świadomość, że gdyby Nekromantka wiedziała, kim jest łaszący się do niej, kudłaty kocur, nie byłaby już tak przyjazna. Westchnąłem w duchu, przeklinając Aspera i jego wieczne intrygi.
Po chwili wróciła do nas Wampirzyca, przepychając się między wielorasową grupką Ludzi, Wilkołaków, Krasnoludów i, nawet, Wampirów. W ręce niosła kubek pełen świeżej krwi. No jasne. Dobrze zaopatrzona oberża to dobrze prosperująca oberża.
Verbenn wypiła duszkiem czerwony napój, ignorując „nieco” niezadowoloną minę Catherine. Nekromantka jednak szybko zamaskowała negatywne emocje i zaczęła zagadywać Wampirzycę na najróżniejsze tematy. Minęła jakaś godzina, a one nadal rozmawiały. Miauknąłem z pretensją, próbując zmusić je do zakończenia konwersacji.
Verbenn zignorowała mnie całkowicie, za to Cath zmarszczyła brwi i przyjrzała mi się uważnie. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że dokładnie takiego samego tonu używałem, gdy, lata temu, wspólnie narzekaliśmy na Aspera, jego straszną przyjaciółkę, brak snu czy obrzydliwe jedzenie. Zachowując resztkę przytomności umysłu, miauknąłem jeszcze raz, tym razem innym tonem i wbiłem pazury w uda Wampirzycy, po czym zeskoczyłem na ziemię i trąciłem nosem pustą miseczkę po mleku. Miauknąłem jeszcze raz i zacząłem się ocierać o nogi Verbenn, starając się zachowywać jak najzwyklejszy w świecie, spragniony kot.
- Jak teraz na niego patrzę, to wydaje mi się znajomy – mruknęła Catherine, z każdą chwilą coraz bardziej marszcząc brwi. W końcu jednak odprężyła się i uśmiechnęła – to chyba przez ten miód. W końcu nikt by tak łatwo nie zamienił Noxa w kota – zaśmiała się wesoło – nie wspominając nawet, że Nox w życiu by nie wybrał sobie na towarzyszkę Wampirzycy! Tak czy inaczej, zrobiło się późno, więc chyba już sobie pójdę.
Podniosła się z ławy, uścisnęła dłoń Verbenn i, nieco się zataczając, ruszyła ku oberżyście, zapewne szukając wolnego pokoju. Gdy Wilkołak pokręcił głową, najwyraźniej twierdząc, że wolnych kwater już nie posiada, Demonica odwróciła się na pięcie i wyszła z karczmy, z hukiem trzaskając drzwiami.
Dopiero wtedy pozwoliłem sobie na pełne ulgi westchnienie.
~ Było blisko ~ stwierdziłem. Verbenn zerknęła na mnie z góry.
~ Trzeba było nie miauczeć jak idiota ~ burknęła ~ i co miało znaczyć to „w życiu nie wybrałby sobie na towarzyszkę Wampirzycy?”. Awersję do Mrocznych Elfów mogę zrozumieć, macie to w genach. Ale co masz do mojej rasy?
~ Czy to nie oczywiste?
~ Nie.
~ Nawiązywałabyś kontakty z kimś, kogo z racji pochodzenia aż korci, żeby wypić z ciebie każdą kropelkę krwi, która w dodatku jest dla niego trucizną?
~ Już myślałam, że chodzi o jakiś konflikt między Vermillionami a Wampirami, o których nie wie nikt z wyjątkiem samych Vermillionów. To by do was pasowało.
Westchnąłem po kociemu.
~ Nie jesteśmy aż tak tajemniczymi typami ~ odparłem.
~ Jasne.
Rano obudziłem się z przyjemnym uciskaniem w kocim dołku. To uczucie zawsze mi towarzyszyło, gdy od dawna nie korzystałem z magii i moje ciało samo się paliło do rzucenia jakiegoś zaklęcia. Skoro tak się czułem, to zapewne postąpiłem kolejny krok w powrocie do zdrowia. Miauknąłem cicho i skupiłem się na stojącym na stoliku przy łóżku kubku. Naczynie pękło z trzaskiem. Niemal podskoczyłem z radości. Zeskoczyłem ze stolika, na którym zresztą spałem i usiadłem na ziemi. Lewą łapą poklepałem podłogę, uwalniając kolejną wiązkę magicznej energii. Przede mną zaczął się materializować duch myszy, która najwyraźniej niedawno padła tu ofiarą wyjątkowo złośliwego kota oberżysty, jak zdążyłem się przekonać w nocy. Kudłata bestia wyzwała mnie na pojedynek, myśląc, że byłem zwykłym zwierzakiem. Wyła pod oknem dopóty, dopóki zirytowany go nie otworzyłem i nie sprałem jej na kwaśne jabłko. Przynajmniej resztę nocy spędziłem spokojnie.
Mysz zapiszczała niespokojnie, najwyraźniej nie wiedząc, jakim cudem znowu musi uciekać przed kotem. I wtedy okazało się, że mój umysł jeszcze nie do końca powrócił do normy, bo zamiast pozwolić mi spokojnie odwołać ducha, zmusił mnie do niezbyt przytomnego pościgu. Nie minęło pięć sekund, a zacząłem jak szalony skakać po meblach i podłodze, żeby złapać ofiarę. Przez przypadek przewróciłem krzesło, ale nawet się tym nie przejąłem,
bo mysz już prawie była w moich łapach. Jeszcze tylko jeden ostry zakręt i…
Oberwałem ciężkim buciorem Verbenn. Zawyłem z zaskoczeniem i odruchowo schowałem się za wywróconym meblem.
- Co ty wyprawiasz, Ghulu?! – wydarła się Wampirzyca – zgłupiałeś do reszty?
~ Sprawdzałem progres ~ odparłem z wyższością i zacząłem myć łapę.
- Najwyraźniej zamiast progresu dokonujesz regresu – prychnęła z irytacją.
Rozsądnie pozwoliłem duchowi myszy powrócić do swojego świata, wstałem i wskoczyłem na parapet przy oknie. Kudłatego kocura oberżysty nigdzie nie było widać. Tak samo jak całkiem ładnej kotki, o którą chyba poszło. Pokręciłem łbem z niedowierzaniem. W nocy kocia natura stawała się dwukrotnie bardziej upierdliwa. Ale w sumie tamta kicia miała taką miękką, gładką sierść…
- Co to było za marcowanie w nocy? – Wampirzyca sprowadziła mnie na ziemię.
~ Kot oberżysty uznał, że próbuję mu odbić partnerkę.
- A po co otworzyłeś okno i przez nie wyskoczyłeś?
~ Żeby to zrobić.
- Chyba sobie żartujesz – warknęła z niedowierzaniem – Biłeś się z przypadkowym kocurem o KOTKĘ? Mózg też ci odmieniło czy co?
~ Instynkt.
- Jasne. Tak czy inaczej, najwyraźniej dostałeś za swoje.
W jej oczach było tyle triumfu, że aż zamarłem.
~ Stało się coś?
- Będziesz miał piękną bliznę – odparła z zadowoleniem – na przedramieniu.
Zerknąłem na swoje łapy. Faktycznie, sierść na prawej przedniej była posklejana od krwi. Że też wcześniej tego nie zauważyłem.
~ Ups.
- Z każdym dniem coraz głupszy…
Wampirzyca pokręciła głową z niedowierzaniem. Spakowała juki, wzięła je w ręce i wyszła z pokoju. Ruszyłem za nią. Kuro śmignął obok mnie, machając ogonem na wszystkie strony. Po raz kolejny kocia natura przeważyła i rzuciłem się na niego, miaucząc przeraźliwie. Dłuższą chwilę siłowaliśmy się ze sobą, a gdy Verbenn z irytacją nas zawołała, ruszyliśmy
za nią, śmiejąc się po kociemu. Nasze relacje nieco się skomplikowały, odkąd przeszedłem przemianę, bo raz byliśmy najlepszymi kumplami, a raz niemal się pozabijaliśmy, walcząc o miskę mleka. Zapewne łatwiej by było, gdyby któryś z nas był kotką. No, wtedy byłoby dziesięciokrotnie lepiej. Albo gorzej…
Wyszliśmy z karczmy i weszliśmy do stajni. Verbenn osiodłała swojego konia, a mojego po raz kolejny obłożyła wszystkimi jukami, jakie posiadaliśmy. Przywiązała go do swojego siodła i wyprowadziła na majdan.
- Gdzie jest Nero? – spytała.
Rozejrzałem się tępym wzrokiem, telepatycznie szukając Chowańca.
~ Eee… Gdzieś… Nie wiem?
Verbenn przewróciła oczami.
- Z wami zawsze tak jest – zaczęła gderać – Nic, tylko „nie wiem” i „nie wiem”.
~ Widzę, że szybko się uczysz ~ skwitowałem radośnie ~ A co TY wiesz?
- Że twój Chowaniec ukrył się przed TWOJĄ Catherine?
Uderzyło mnie to silne zaakcentowanie na przedostatnim słowie.
~ Jak to „MOJĄ”? ~ zapytałem niepewnie.
Wampirzyca cisnęła juki na ziemię.
- A czyją, do Ghula? Przecież nie MOJĄ!
Mimowolnie cofnąłem się parę kroków. Zacząłem się gubić w tych wszystkich relacjach „MOJA – TWOJA”.
~ Nie twierdzę, że… Eee… Ale o co tak właściwie chodzi?
Nie jestem głupi. Naprawdę. Jeżeli udało mi się przeżyć szkolenie, któremu poddał mnie Asper, muszę wykazywać chociaż minimalny przerost inteligencji. Ale teraz zupełnie nie wiedziałem o czym mówi Wampirzyca.
~ Biorąc pod uwagę fakt, iż Catherine również jest Demonem ~ kontynuowałem ~ To możemy uznać, że w pewnym sensie jest „MOJA”, bo łączy nas przecież rasa. Ale dlaczego tak to akcentujesz?
Verbenn westchnęła głęboko i przeciągle.
- A dlaczego raz w miesiącu Krasnoludzice gotują obiad w siedmiu garach?
~ Eee… Po co? ~ zupełnie zgubiłem się w jej logice.
- BO MOGĄ!
„MOJA-TWOJA-BOMOGĄ”…
~ Ale o co chodzi? ~ miauknąłem przeciągle
- O TE GHULE CO PO BAGNACH CHODZĄ! – wrzasnęła, aż zatrzęsły się belki w stajni.
Przypomniałem sobie o tej ważnej rzeczy, którą ktoś kiedyś powiedział mi o kobietach.
~ No, przecież ~ trzepnąłem się łapą po łbie. ~ Przecież kobiety są gorsze niż wściekłe Smoki.
Zobaczyłem narastającą w oczach Verbenn furię. Rozpocząłem strategiczny odwrót. Ze stajni wypadłem razem ze wściekłym rykiem Wampirzycy, której najwyraźniej nie spodobał się mój życiowy wniosek. Przebiegłem obok przyglądającego mi się z zaciekawieniem Kuro i wpadłem w pobliskie krzaki. Postanowiłem tymczasowo podążać za Verbenn, utrzymując bezpieczną odległość co najmniej szerokości traktu i przydrożnych krzaków. Ledwie przedarłem się przez pierwszą linię głogu, niemal zderzyłem się z Nero.
Usiadłem na zadzie i pełnym pretensji głosem zapytałem;
~ Gdzieś ty był? I czemuś nie odpowiadał, gdy cię szukałem?
Irbis spojrzał na mnie mało rozumnym wzrokiem, przeciągnął się i zamruczał.
~ Spałem ~ odparł ~ ale pogrom w verbennowatym wykonaniu mnie obudził.
~ Wybacz, że przez nas tak cierpisz ~ burknąłem ~ zaraz ruszamy, lepiej trzymaj się krzaków.
~ Nas? ~ zapytał ironicznie Nero.
Prychnąłem wściekle, patrząc na niego spode łba.
~ Czy jako mój Chowaniec nie powinieneś trzymać mojej strony?
Nero zachichotał złośliwie.
~ A czy to nie powinno zależeć od twojego rozmiaru?
Ponownie postanowiłem użyć mojej niezawodnej strategii. Tyle, że tym razem, zamiast skakać w krzaki, nie odpowiedziałem na zaczepkę.
Irbis niemal natychmiast się znudził. Przeciągnął się, wstał i wyszedł na drogę. Po chwili dotarł do mnie jego szept;
~ Już jej przeszło. Chyba.
Ostrożnie wypełzłem spod głogu i spojrzałem na Wampirzycę.
Na pierwszy rzut oka wyglądała normalnie. Odetchnąłem z ulgą, ale kiedy zerknąłem na nią po raz drugi, Verbenn świdrowała mnie wzrokiem.
~ Co? ~ zapytałem z lekkim niepokojem.
-Nic – odpowiedziała zimno.
Powiedziała to w taki sposób, jakbym zamordował jej najlepszego przyjaciela i Chowańca, a potem spreparował ich zwłoki.
~ Ale na pewno? ~ coś mi się nie zgadzało ~ Gdyby naprawdę to było„NIC”, nie patrzyłabyś na mnie…
-Przecież mówię, że nic – przerwała mi Verbenn.
~ No dobra. Skoro nic, to nic. Jedziemy dalej?
Jej wzrok jasno dał mi do zrozumienia, że jednak jest coś a nie nic.
~ No to co się stało?
Odpowiedziało mi milczenie.
Nie wiedząc, co w zasadzie powinienem powiedzieć, spojrzałem w górę.
~ Ładną mamy pogodę, czyż nie?
W tym momencie zagrzmiało i lunęło jak z cebra.
Verbenn spojrzała na mnie jak na wariata.
~ No co… Burze z piorunami są świetne – próbowałem się bronić. Inna sprawa, że niekoniecznie, gdy jest się kotem.
Wzrok mówiący „wariat” tylko stężał.
Przez najbliższą godzinę milczenie Verbenn coraz bardziej dawało mi się we znaki. O tyle, o ile do tej pory oznaczało po prostu „nie chcę z tobą gadać”, teraz zaczęło nabierać jakiegoś głębszego przesłania, które mogło sygnalizować wszystko, od „jestem śpiąca” po „chcę cię poszatkować żywcem a szczątki rozrzucić na cztery strony świata, wcześniej skropiwszy
je smoczym jadem”.
Po jakiejś godzinie tej psychologicznej wojny wyjechaliśmy z lasu i zobaczyliśmy stojący przy drodze młyn, i dobudowaną do niego cukiernię. Z komina wydobywał się pachnący świeżym piernikiem, różowy dym.
A to co? Pomyślałem. Na tym szlaku takich dziwactw jeszcze nie widziałem.
~ Może mieszka tu jakaś wiedźma? ~ zaproponowałem niepewnie.
Verbenn cięła mnie ostrym jak nóż spojrzeniem. Zamiast niej odezwał się Nero.
~ Kuro mówi, że Verbenn mówi, że to ty powinieneś wiedzieć, gdzie jesteśmy.
~ A nie może mi tego sama powiedzieć?
~ Nox, ty w ogóle nie rozumiesz kobiet.
Tak, najwyraźniej.
Usiadłem na siodle i wpatrzyłem się badawczo w chatkę. Jeśli mieszkała tu jakaś wiedźma, wolałbym minąć ją z daleka, ale było już za późno. Gdy zbliżyliśmy się na odległość paru jardów, drzwi chatki nagle się otworzyły i wypadła z nich korpulentna, acz ładna, około trzydziestoletnia kobieta z ustami barwy wściekłego różu. Złote włosy miała pokryte czymś, co było albo cukrem-pudrem, albo mąką. Jej pulchne policzki były różowe, jak gdyby dopiero co dostała prezent, o którym marzyła od dziecka. Ubrana była w coś, co można by określić chlubnym mianem wielokrotnie łatanego namiotu, na który narzuciła falbaniasty, cały przyprószony mąką fartuch.
- No, jesteście wreszcie! – zaszczebiotała wysokim, melodyjnym głosem, zmierzyła nas krytycznym wzrokiem i zacmokała z niezadowoleniem – Ładnie to się tak spóźniać? Ładować się do środka, ale już!
Doznałem nieprzyjemnego wrażenia, że nawet, gdybyśmy próbowali oponować, kobieta i tak zaciągnęłaby nas do chatki, nieważne, jak potężnych zaklęć byśmy nie użyli.
Z braku pomysłu na lepszą odpowiedź, wydobyłem z siebie bardzo ambitne „miau”.
<< Rozdział XXIII
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz