Rozdział XVII

<< Rozdział XVI

No ładnie. To wszystko zaczynało przypominać jakiś marny tragiczny poemat. Nox w sytuacji bez wyjścia, a ja tak czy inaczej skończę z mocnym kacem moralnym, bo albo zabiję go zupełnie, albo w połowie. I nie wiem, co byłoby gorsze.
- Po co ja w ogóle zabrałam cię z Baaxem z Perły? - jęknęłam cicho - wkurzałabym się, że nie mogę nic zrobić z bransoletą i już. Ale ty musiałeś tam przyleźć i jeszcze zaproponować mi taki a nie inny układ.
Nie odpowiedział, ale wiedziałam, że nie śpi. Owinęłam się w koc i usiadłam na skraju obozowiska. Zaczęłam bacznie nasłuchiwać, ale jego nierówny, charczący oddech mi przeszkadzał. Chyba za bardzo go przycisnęłam. Równie dobrze mogłabym porozmawiać ze Skyrim rano. Spojrzałam w gwiazdy. Błyskawicznie odnalazłam gwiazdozbiór Azis i stale przytulone do niego plejady. W żadnym mieście nie było widać nieba tak dobrze, jak tutaj.
Nox przewracał się z boku na bok przez bite dwie godziny, zanim, ewidentnie zirytowany, podniósł się i przymaszerował do mnie, ciągnąc
za sobą koce. Przycupnął obok i też wlepił wzrok w gwiazdy.
- Miałeś spać - zauważyłam rozdrażniona.
Wzruszył ramionami.
- I tak nie mogłem zasnąć.
- Jesteś tak wyczerpany i nie możesz zasnąć? Nawet mnie nie rozśmieszaj.
Przynajmniej przestał charczeć.
- Wierz mi, chciałbym spać.
- Jeszcze jedno słowo i się wsmoczę - ostrzegłam - pójdę w las, narwę
ci jakichś chwastów i uwarzę z nich niekoniecznie nieszkodliwy wywar nasenny, bo na medycynie się nie znam.
- Melisa - odparł - albo kolcowój.
- Co takiego? - spytałam.
- To rośliny o działaniu nasennym - odparł obojętnie.
- Jesteś Nekromantą - przypomniałam mu - jak od nich zaśniesz to już się nie obudzisz.
Nie, żebym nie wiedziała o melisie. Ale w lesie raczej nie występuje, a ten kolcowój podejrzanie mi brzmiał.
- Podstawą Nekromancji jest medycyna - mruknął - Równie dobrze mogę wykonywać zawód lekarza.
- A po co ci medycyna jako Nekrusiowi? Przecież nie leczysz swoich "pacjentów".
- Muszę umieć ich spreparować, a i wykorzystywanie osób, które umarły na jakąś zakaźną chorobę nie jest zalecane.
- To czemu sam się nie wyleczysz z tej twojej choroby?
- A widziałaś kiedyś, żeby najemnik wykonywał sam dla siebie zlecenie albo lekarz sam siebie badał? Nie zaobserwuję wszystkiego, poza tym jestem Nekromantą. Nigdy nikogo nie leczyłem, znam tylko teorię.
- I nikogo nie pociąłeś na kawałeczki?
- Oczywiście, że ciąłem. Ale leczenia jako takiego nie stosowałem. Zresztą co ty sobie myślisz, że wypruję sobie flaki, żeby w nich pogrzebać?
 Zaśmiałam się, kiedy oczami wyobraźni zobaczyłam Noxa mocującego się ze swoimi kiszkami.
- Co? - spytał zdezorientowany.
- Fuj - odparłam - ale by cię to nieźle bolało, więc mogę ci to polecić. Przynajmniej byś po tym zasnął. Już mi stąd idź, sam sobie szukaj tego kolcowoju. I naprawdę nie ma innych, mniej podejrzanych środków?
- Są - burknął - kozłek lekarski, szyszki chmielu, dziurawiec, głóg.
- Chmielu ci nie dam - odparłam, przybierając poważny wyraz twarzy - jest przydatny do innych rzeczy.
- Jak tak bardzo się o mnie martwisz, to idź poszukaj niebieskiego kwiatu
z kolcami. Zapamiętaj, niebieski kwiat i kolce.
- Sam sobie szukaj - odparłam i odwróciłam się do niego plecami - jak mi jutro zemdlejesz to zabiję.
- Nie zemdleję - odparł ponuro.
Zignorowałam go i ostentacyjnie wlepiłam wzrok w las. Pokręcił się chwilę obok mnie, a potem wstał i wrócił na swoje posłanie. Jakieś pół godziny później wreszcie zasnął. Kiedy to sobie uświadomiłam, jak
na zawołanie zaczęłam się zastanawiać nad pytaniem, które mi postawił.
Wrócę do domu i będę bezpiecznie żyła dalej, czy zaryzykuję i postawię
na szali własne życie? Albo może raczej: pozwolę Ghulowi umrzeć z rodziną, czy dam mu nadzieję na przeżycie, ale jednocześnie zmuszę go do powrotu
do roli głowy rodu? Mówił, że chciał się po prostu uwolnić. Trudno mi było
to przyznać, ale chyba też zawsze chciałam zrobić coś takiego.
Ghul ~ mruknęłam.
Nox nie mówił ci o cenie, jaką ewentualnie zapłaci, bo nie chciał wpływać na twoją decyzję ~ zauważył Kuro ~ może on sam nie wie, czy chce żyć bez Magii?
~ I dlatego zrzucił ciężar tej decyzji na mnie, tak?~ spytałam rozdrażniona.
Najwyraźniej.
Zamknęłam oczy.
Co z niego za idiota~ burknęłam, a Kuro o dziwo nie zaprzeczył.
Pół godziny później na warcie zastąpił mnie Nero. Z przyjemnością położyłam się na swoim posłaniu. Mój Chowaniec wyłożył mi się na brzuchu, co nie było już tak przyjemne, jak kilka tygodni temu zważywszy na fakt,że od tamtej pory urósł o jakieś dziesięć centymetrów. Zamknęłam oczy i już chwilę później chrapałam aż miło.


Obudził mnie zapach…
- Jajecznica! - poderwałam się błyskawicznie, zrzucając z siebie koce
i śpiącego jeszcze Kuro. Rozejrzałam się. Przede mną siedział Nox i mieszał w niewiadomo skąd wziętej patelni jajka. Przynajmniej nie jakimś ghulowym kijkiem, jak po raz ostatni, gdy mu zaufałam i pozwoliłam gotować, a również wyczarowaną z powietrza drewnianą łyżką. Bynajmniej nie dopiero co ostruganą.
Uśmiechnął się pod nosem i nałożył mi kopiastą porcję, dokładając do niej również wyczarowanego znikąd chleba.
Przyjęłam dar z wdzięcznością i dosłownie go pochłonęłam. Po zakończonym posiłku pamiętałam jednak, żeby zastrzec, że ja nie zmywam. Zaśmiał się i skinął głową. Chyba wolałam nie wiedzieć, co tak bardzo polubił w zmywaniu naczyń.
- Tak właściwie - zainteresowałam się, kiedy szorował patelnię - to skąd wziąłeś to wszystko?
- To ci zagadka, czyż nie? - spytał, uśmiechając się delikatnie. Dopiero
co cicho coś nucił. Miał podejrzanie dobry humor. Czyżby doszedł do wniosku, że zrezygnuję i uwolni się ode mnie szybciej niż się spodziewał? - wbrew pozorom jeszcze nie wszyscy mnie znienawidzili - dodał, widząc moją zaniepokojoną minę - znam te strony, więc wybrałem się już do pobliskiej wsi i pożyczyłem patelnię, łyżkę i trochę przepiórczych jaj.
- Pożyczyłeś z wiedzą i pozwoleniem właścicieli czy bez? - spytałam podejrzliwie.
- Mówiłem już, że Demony nie kradną. Daemon Hyperboreus to kraj
z najmniejszymi odsetkami kradzieży, bo jest tu zdecydowanie mniej cudzoziemców niż w Meridianus. Rzadko kiedy zamyka się drzwi na klucz. Ba, wiele Demonów nawet nie ma kłódek ani zamków! Nekromanci nie są tu niemile widziani. W zasadzie, jesteśmy poważani i lubiani.
- Nie mów, że spotkanie Nekromanty przynosi szczęście.
- Nie mówiłem, że jesteśmy kominiarzami - odparł - po prostu kojarzy się nas z czymś innym niż tylko trupami. No i to jest nasza ojczyzna.
- Powiedz mi - zagaiłam, zmieniając temat - myślisz, że postanowiłam wrócić do domu, że tak się cieszysz?
- Nie - odparł wesoło - miałem nieszczęście spotkać na swojej drodze jakąś wredną staruszkę, która doszła do wniosku, że jestem zbyt smutny, więc chuchnęła mi w twarz jakimiś ziołami i od tamtej pory mam taki głupi zaciesz.
- Super - burknęłam. Gorszy od Noxa może być tylko wesoły Nox - a kiedy ci to minie?
- Nie mam pojęcia. Herbaty?
- No nie gadaj, nawet herbatę zaparzyłeś?
- Zacieszne zioło najwyraźniej zwiększa też altruizm ofiary - zachichotał głupkowato - altruizm ofiary, ale mi się powiedziało!
- Ratunku! - zawyłam. Ten chichot był przerażający. Złapałam Noxa
za ramiona i potrząsnęłam nim mocno - Nox, wracaj! Nie zostawiaj mnie
z tym wariatem!
- Za późno! - odparł, znowu zachichotał i wsadził mi w dłoń kubek z gorącym napojem.
- Jak długo to może potrwać? - spytałam zrozpaczonym tonem.
- Nie mam pojęcia. Ale nie waż się nikomu o tym mówić, zwłaszcza mojej siostrze - oczy miał poważne, ale ten chichot…
- Właśnie, postanowiłam cię poinformować o mojej decyzji - powiedziałam - chociaż przez ten głupi rechot mogę ją zmienić. Jadę z tobą na Smoczą Wyspę. Ewentualnie, jeśli dojdziesz do wniosku, że bez Magii nie chcesz żyć, mogę ci skrócić męki i poderżnąć gardło.
Skinął głową i zaniósł się takim ghulowym śmiechem, że po chwili i ja się nim zaraziłam. Zrywaliśmy boki przez bite pół godziny, zanim zdołaliśmy się opanować.
- Przecież to nawet nie było śmieszne - mruknęłam, ocierając z policzków łzy - czemu zacząłeś się śmiać, gdy powiedziałam, że jestem gotowa cię zabić?
- Nie mam pojęcia - odparł i po raz pierwszy od mojego przebudzenia się skrzywił, ale zaraz znowu wyszczerzył się w tym swoim chorym uśmiechu.
- Jeśli do jutra ci nie przejdzie, to zmieniam zdanie - zadecydowałam.
- Już przechodzi - odparł.
- Tak, na pewno.


Na całe szczęście przeszło mu jeszcze przed południem. Resztę dnia spędził ponuro wlokąc się za mną i mamrocząc pod nosem coś o starych zielarkach i ich lekach na smutek. Po drodze zebrał trochę ziół i wieczorem do kolacji wypił kubek z ogromną ilością melisy. Przynajmniej szybko zasnął i nie dręczył mnie jakimiś swoimi nocnymi wywodami.
Dwa dni później ostatecznie opuściliśmy równiny i trafiliśmy na trakt biegnący szczytem fiordów. Widok tych ogromnych zatok i skalnych stoków był  niezwykły. Cały dzień jechałam i się w nie wpatrywałam jak zaczarowana. Widziałam je już wcześniej ale za każdym razem robiły na mnie takie samo wrażenie. Razem z Kuro doszliśmy do wniosku, że bardzo nie chcielibyśmy spaść z takiej wysokości. Przekroczyliśmy jakiś stary most, a jako, że w książkach takie mosty zawsze się zrywają, pokonałam go najszybciej jak tylko mogłam. Nawet nie drgnął i doszłam do wniosku, że powinnam zacząć czytać coś nieco bardziej użytecznego. Na przykład poradniki o utrzymywaniu domu albo jakieś romanse… Nie, wolę zostać przy przygodowych.
Następnego dnia stanęliśmy przed koniecznością przebycia kolejnego mostu. Tyle, że ten był wielki i porządny. I strzegły go Trolle.
Naprawdę, nie mam pojęcia, kto wymyślił tę bajkę, że Trolle po zobaczeniu światła dziennego zamieniają się w kamień albo, że są wielkie jak góra. Te tutaj miały jakieś trzy - mówiąc po Noxowemu - sążnie wysokości, czyli około pięć i pół metra. A poza tym były tak brzydkie, że własna matka chyba nie nazwałaby ich ładnymi. Miały wyłupiaste, żółte ślepia, ogromne na pół twarzy nosy i szerokie, obleśne usta. Nie licząc zielonkawej skóry. 
Jednym słowem: fuj.
- Stać, kto idzie? - wychrypiał jeden z nich. Chyba miał najlepszy wzrok
z całej ekipy, co wcale nie znaczy, że dobrze cokolwiek widział.
- Nekromanta - odparł Nox. Byliśmy jeszcze daleko. Podjechał blisko mnie i wyszeptał - nie odzywaj się i udawaj Nieumarłą.
- Co? - obruszyłam się, ale nawet nie drgnęłam.
- Trolle bardzo lubią kobiety - odparł - jeśli odkryją, że jesteś żywa, zamiast standardowych pięciu złotych monet za przejazd przez most mogą sobie też zażyczyć ciebie na noc.
- Niech spróbują - odparłam zimno.
- O ile im nie dasz znać, że żyjesz i cokolwiek czujesz, dadzą ci spokój. Górskie Trolle to półgłówki, nie tak jak równinne, z którymi zapewne miałaś szansę się spotkać.
O tak, miałam szansę. Jakieś sześć lat temu. Ciekawe, ile zajęło tamtym typkom odzyskanie zdrowia psychicznego i fizycznego.
Naciągnęłam na twarz obszerny kaptur, korzystając z tego, że byliśmy
za daleko, żeby ślepe dzikusy cokolwiek zauważyły. Trolle nie są zaliczane
do Sapiens i nie mają własnego państwa, nie bez powodu. Nie utrzymałyby
w nim administracji nawet przez tydzień. Najczęściej liczbami, które znają, są jeden, pięć i dziesięć. I na tym się kończy.
Kiedy podjechaliśmy do mostu, nieco zakręciło mi się w głowie. Nie mam lęku wysokości, ale gdybym z niego spadła, leciałabym dwieście metrów, zanim uderzyłabym w wodę. Troll-przywódca podszedł do mnie i zapytał;
- Ty Nekromanta, a to co?
- Nieumarły - odparł spokojnie.
- Po co ci tu Nieumarły?
- Prowadzi konia.
- Aha.
- Za przejazd pięć złotych - burknął drugi Troll.
- A nie miedzianych? - zdziwił się Nox.
- Złote lepsze - wtrącił się trzeci.
- Panowie, coś wam się pomyliło - zapewnił ich Nekromanta - najwięcej warte są miedziane, później srebrne, a najmniej złote.
- Jak to? - spytał jeden z nich.
- Czyżbyście przepuszczali wszystkich za złote? - spytał potulnie Demon - oszukano was. Złote są nic niewarte.
- Starczy na dużo piw - zauważył jeden z nich.
- Tak, to prawda - odparł Nox - ale za miedziane czy srebrne można kupić o wiele więcej. Chociaż, skoro chcecie złote, to w porządku, wasza strata.
Sięgnął do kieszeni, ale wtedy szef Trolli zawołał;
- Czekaj! Nie chcę złotych! Dawaj pięć miedzianych.
Ledwie powstrzymałam się od chichotu. Takie zachowanie jest dla Demonów typowe, ale skoro Trolle dały się nabrać, to faktycznie są idiotami. Noxowi nawet powieka nie drgnęła, gdy wykładał do wielkiej łapy brzydala nic nie warte miedziaki.
- Jedźta już - powiedział Troll, zadowolony z udanego przetargu.
- Czekajta! - zawołał jakiś inny, podbiegając. Miał niebezpiecznie chytre spojrzenie. Nox nie poczekał i wjechał już na most, a ja podążałam tuż obok niego.
- Stać! - wrzasnął inteligent, podbiegł do mnie i zanim zdążyłam zareagować, zdarł mi kaptur z twarzy. Natychmiast założyłam maskę obojętności.
- Ona mi wygląda na żywą - mruknął i mnie powąchał. Ledwie powstrzymałam wyraz obrzydzenia.
Nox zatrzymał Duke'a i powiedział chłodno;
- Zapłaciłem za przejazd, a ta tutaj jest Nieumarłą wysokiego poziomu, nic dziwnego, że wydaje ci się żywa.
- Nie wierzę ci - zakwiczał chytrus i błyskawicznie ściągnął mnie z siodła. Na to już nie mogłam nie zareagować. Krzyknęłam ostrzegawczo i zdzieliłam
go łokciem w łeb. Inteligent zawył z bólu i się cofnął.
- Cholera - mruknął Nekromanta. Nie zdążyłam nawet wsiąść na konia, a już byliśmy otoczeni przez kordon Trolli.
- Ile ich tu jest? - sapnęłam zaskoczona.
- Piętnastu - mruknął ponuro.
- To było pytanie retoryczne.
- Kiedy ostatnio tędy jechałem, nie było ani jednego. Cofnij się - ostrzegł - ja ich nie interesuję, ale na ciebie się rzucą.
- Myślisz, że nie mam doświadczenia z Trollami? - spytałam zirytowana - nie będziesz mi rozkazywał.
Dobyłam przytroczonej do siodła katany.
- Spróbujcie się chociaż zbliżyć - wysyczałam.
Spróbowały. Skoczyły do mnie jeden za drugim. Nero zawarczał i stanął obok mnie, ale najwyraźniej Trolle nie boją się wielkich kotów. Przeklęty Demon rzucił się jednemu z nich do gardła, ale zamiast próbować go zagryźć, wypchnął go po prostu przez skalną barierkę dzielącą mnie od próżni.
Przez rumor nacierających Trolli dobiegł mnie głos Noxa:
- Verbenn, gdzie jesteśmy?
- Na moście?! - wrzasnęłam. Nie chciałam spaść.
- Co to oznacza?
Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Że wystarczy je zrzucić - powiedziałam bezgłośnie i zderzyłam się z pierwszym przeciwnikiem. Tyle, że on nie był tak głupi, jak się wydawał,
bo w ostatniej chwili zasłonił się tarczą i postąpił krok do przodu, uniemożliwiając mi zepchnięcie go do wody. Byłam otoczona. Nero stał obok mnie i pomrukiwał złowrogo, ale nie odważył się ponownie zaatakować. Nox milczał i nie wyglądało na to, żeby chciał mi pomóc.
"On zawsze ucieka", przypomniały mi się słowa Skyrim. No jasne. Pewnie wziął nogi za pas i zostawił mnie ze swoim Chowańcem, ewentualnie zabrał ze sobą Kuro. Niespodziewanie, wszystkie Trolle natarły jednocześnie, wrzeszcząc, a ich lider zawołał;
- Skoro nie chcesz być nasza, to nie będziesz niczyja!
Sparowałam kilka ciosów i wtedy, nagle, poczułam jak szabla jednego
z nich przejechała po moich żebrach, wchodząc głęboko w ciało. Zachłysnęłam się i opadłam na kolana. Nero zawył. Trolle zarechotały, zadowolone i wtedy, ku mojemu zaskoczeniu, ich szyk się załamał. Zaczęła mnie ogarniać ciemność. Jak przez mgłę zobaczyłam coś, co wyglądało jak regularna armia złożona z Nieumarłych. Na samym przedzie, z półtoraręcznym mieczem w dłoni, szarżowała moja siostra. Zrozumiałam, że śnię albo już umarłam. Trupy przyparły Trolle do barierek i zaczęły je bezceremonialnie zrzucać. Między nimi zamajaczyła mi sylwetka Noxa. Chyba szedł w moją stronę. Dlaczego nawet w krainie Azis widzę tego Ghula?, pomyślałam, a potem wokół mnie zapanowała ciemność.



Byłam pewna, że umarłam, bo dokoła mnie było ciemno. Tyle, że gdzieś
w prawym boku coś mnie piekło albo nawet bolało. Zawsze w książkach, jak ktoś jest pewien, że nie żyje, a coś go boli, to znaczy, że jednak nie umarł.
Ja jednak byłam pewna, że doznałam co najmniej śmierci klinicznej. I dobrze.
Przynajmniej problem z kacem moralnym mam za sobą, bo Nox po prostu sobie umrze. Tak, jak ja.
Rany, to mi się kojarzy z jakimś marnym, tragicznym romansem. Ona stoi na balkonie, on jej prawi piękne słówka, a potem wspólnie umierają, bo nie mogą być razem.
Tyle, że my parą nie byliśmy i definitywnie nie będziemy. Powód zgonów inny, ale efekt ten sam i to się liczy. Przynajmniej ja umarłam sobie szybko,
a ten Ghul będzie zdychał powoli i boleśnie.
Bok znowu mnie zakłuł i doszłam do wniosku, że za takie myśli zdecydowanie nie poszłam do żadnego dobrego miejsca, tylko na samo dno piekła. Nie fajnie. Nie mogłam się też za bardzo ruszyć, więc gdyby ktoś postanowił mnie wrzucić do rozgrzanego do czerwoności kotła wraz z innymi grzesznymi duszami, nie mogłabym nawet z niego wyleźć. Pewnie po to ten paraliż. Było mi twardo pod głową i to też nie było przyjemne. Nie wiadomo skąd do bólu w boku dołączył ucisk, gdzieś na klatce piersiowej. A potem do mojego pragnącego śmierci mózgu wlały się słowa;
~ Verbenn! Obuuudź się.
Znałam ten głos. Czyżby wredny Ghul zdążył w ekipę Trolli wrzucić też mojego Chowańca, żeby mu nie zawracał głowy?
~ Wstawaj! Ile można spać?
Do ucisku na klatce piersiowej dołączyło drapanie, jak gdyby mały, wredny kot wbijał mi w skórę pazurki.
~ Umarłam ~ odpowiedziałam ostentacyjnie ~ Więc daj mi spokój.
~ Nie umarłaś. Wstawaj!
Westchnęłam i doszłam do wniosku, że jestem bardziej żywa, niż mogłabym sobie tego zażyczyć. Zorientowałam się, że ból w boku to najwyraźniej rana zarobiona od jakiegoś wrednego Trolla, a ucisk na klatce piersiowej to ciężar mojego kochane Chowańca, który faktycznie wbijał we mnie swoje ostre pazury. Było mi twardo w głowę, bo jakiś idiota podłożył mi pod nią płaszcz. Mój płaszcz, z ćwiekami, więc jeden z nich ewidentnie wbijał mi się w czaszkę.
Otworzyłam oczy. Kuro faktycznie siedział mi na piersi i wlepiał we mnie zirytowany wzrok zielonych oczu. Przekręciłam głowę w prawo i zobaczyłam las. Nic ciekawego. Postanowiłam spojrzeć w drugą stronę
i natychmiast tego pożałowałam, bo ujrzałam wrednego Ghula. Znaczy się Noxa. Siedział pod drzewem i coś czytał. Obok niego umościł się Nero. Konie stały uwiązane nieco dalej.
Doszłam do wniosku, że zrobię Nekromancie jakiś dowcip. Na przykład podejdę go od tyłu i tuż za uchem wrzasnę "BUUU!". Wsparłam się na łokciach i już podnosiłam się do pozycji siedzącej, kiedy mój bok przeszył ból. Jęknęłam głośno i cały plan diabli wzięli, bo Demon odwrócił się w moją stronę, a gdy zobaczył, że już nie śpię, podniósł się i do mnie podszedł. Usiadł z książką obok mnie, ale nie otworzył jej ponownie, tylko wlepił we mnie badawcze spojrzenie.
- Dzień dobry - zagaił.
- Jaki dobry? - spytałam - bok mnie boli i nawet usiąść nie mogę.
- Owszem, możesz - odparł - tyle, że nie tak gwałtownie jak byś chciała.
- Lekarz od siedmiu boleści się znalazł - burknęłam - Pewnie jeszcze sam mnie leczyłeś, co? Niebieski kwiat i kolce czy kolcowój?
Uśmiechnął się lekko.
- To są zioła nasenne, nie lecznicze.
- Jak długo mam leżeć, zanim będziemy mogli ruszyć w dalszą drogę? - spytałam, gotowa się kłócić, że jestem w stanie jechać i teraz.
- Jutro pojedziemy dalej - zapewnił mnie - mi też się spieszy. Wracając
do twojego pytania, tak, sam cię leczyłem. Możesz mi pogratulować, że jesteś moją pierwszą prawdziwą pacjentką, a nie doprowadziłem cię do stanu zbliżonego do zombie, a wręcz postawiłem cię na nogi.
- Super - burknęłam - ale skoro tak się o mnie troszczysz, to może sprawisz mi też jakieś krwiste picie? Zapasy mi się skończyły, a sama nie jestem
w stanie polować.
Zrobiłam słodkie oczka. Przewrócił oczami.
- Nie umiem spuszczać krwi, a jej upuszczanie jest modne tylko w Imperium, gdzie wierzą, że to lek na wszystko. Nawet się nie uczyłem tej metody.
- Mogę cię poinstruować - zaofiarowałam się - bo nie możesz po prostu poderżnąć takiemu zwierzęciu gardła.
Jego mina ewidentnie mówiła, że myśli o wampiryzmie to samo, co ja o Nekromancji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz