Rozdział XV

<< Rozdział XIV

Nie chciałam podsłuchiwać. Naprawdę. Ale przyszłam chwilę za późno, gdy Hefren była już w środku i kłóciła się z Noxem, więc nie chciałam przeszkadzać. Nekromanta najpierw wkurzył Demonicę, a później zmusił ją do jakichś wyznań, po czym strzelił scenkę rodzajową w stylu „pogódźmy się, bo cię znam i jestem twoim bratem, a nie chcę umierać bez zawarcia pokoju”. Nie byłam przygotowana na taki obrót spraw, więc kiedy zaczął gadać, po prostu mnie zamurowało. A potem było za późno, żeby uciekać. Najwyraźniej ci, którzy urodzili się z pechem, nie są w stanie od niego uciec. Jak tak teraz myślę, on nawet nie zaproponował ugody. Po prostu powiedział, co wiedział i uważał za prawdziwe.
Ruszyłam za rodzeństwem do jadalni, gdzie czekało już pyszne śniadanie. Usiadłam po prawicy Hefren, a Nox zajął miejsce naprzeciw pani domu,
tak jak powinien. Stół był długi, więc w zasadzie nie było z nim kontaktu fizycznego, jedynie werbalny. Po chwili do pomieszczenia weszli służący, niosąc tace z najróżniejszymi potrawami. Nekromanta westchnął,
po czym zabrał się za jakąś surówkę. Mimochodem zauważyłam, że kącik ust dziwnie mu drżał, jakby czuł obrzydzenie do tego, co jadł. Najwyraźniej choroba postępowała szybciej, niż można by sobie tego życzyć.
- Tylko mi nie umrzyj przed dotarciem na wyspę – mruknęłam ponuro, ale zignorowałam jego pytające spojrzenie. Najciekawsze było to, że zarówno on, jak i Hefren zachowywali się, jak gdyby wcale się przed chwilą nie pokłócili
i nie pogodzili. Czyżby to był jakiś rodzaj gry obowiązującej w domach błękitnokrwistych Demonów? Dopiero pod koniec posiłku siostra Nekrusia dała znać, że cokolwiek między nimi zaszło.
- Jak się domyśliłeś? – spytała.
- Dałaś mi wystarczająco dużo znaków – odparł, po czym zmusił się
do kolejnego kęsu – wystarczyło je logicznie połączyć.
- Kłamiesz – stwierdziłam. Wiedzieli, że mimowolnie ich podsłuchałam, więc nie było sensu udawać, że było inaczej – może i nie znam żadnego z was dłużej niż miesiąc, ale te „znaki”, które dostałeś, mogły doprowadzić cię
do skrajnie innych wniosków. Przyznaj, grałeś w ciemno i miałeś nadzieję,
że się nie mylisz. Dopiero reakcja Hefren dała ci pewność.
Skrzywił się.
- Nie skłamałem. Po prostu nie dopowiedziałem tego, co ty wspaniałomyślnie zauważyłaś.
- Bo bałeś się przyznać, że nie jesteś takim geniuszem, za jakiego się uważasz.
- Czyżby panna wszechwiedząca była telepatą absolutnym, skoro potrafi tak doskonale czytać uczucia i myśli innych? – odgryzł się.
Hefren nagle zaniosła się śmiechem.
Spojrzeliśmy na nią z konsternacją.
- Co znowu? – burknął Nox.
- Dogadujecie się jak stare, dobre małżeństwo – odparła, z wyraźnym trudem się opanowując i wracając do posiłku.
- Ja i on? – spytałam – chyba w snach. Poza tym, jakim cudem tak szybko zmieniłaś swoje nastawienie do niego?
- Nadal jest śmierdzącym Ghulem – zapewniła mnie. Ciekawe, czy używa takich określeń w czasie spotkań z wyższymi sferami – ale chyba po prostu czekałam, aż się wreszcie domyśli i zauważy, że mimowolnie za nim tęskniłam. 
- Nawet cię nie przeprosił. Po prostu stwierdził fakty – mruknęłam.
- To wystarczyło. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek kogokolwiek na serio przepraszał. Chyba nawet nie potrafi wymówić tego słowa.
- Oczywiście, że potrafię – burknął Nox, robiąc minę obrażonego dziecka – tyle, że potencjalne osoby, którym mógłbym to powiedzieć, odwdzięczyły mi się pięknym za nadobne.
- Na przykład ja? – spytała Hefren, robiąc niewinną  minę.
- Na przykład.
- A co z Claire i rodzicami? Im też nic nie powiesz?
Odwrócił wzrok.
- O ile dożyję spotkania z nimi, postaram się wypowiedzieć to słowo najwyraźniej, jak potrafię.
Parsknęłam. Oczami wyobraźni zobaczyłam Noxa, z trudem głoskującego „p-rz-e-p-r-a-sz-a-m”. Po czym przypomniałam sobie o czymś jeszcze.
- Pan Zło? – spytałam, unosząc pytająco brwi.
- Był czarny, polował na ptaki i kiedy go dostałam, strasznie mnie podrapał – odparła Hefren – to imię doskonale do niego pasowało. Co nie zmienia faktu, że go uwielbiałam, dopóki ten tutaj go nie zniszczył.
Nox wzruszył ramionami.
- Jak już mówiłem, sama mnie o to prosiła.



Wyjechaliśmy dwa dni później. Nox odbył jeszcze dwie czy trzy rozmowy
ze swoją siostrą, ale nie miałam najmniejszego zamiaru mieszać się do ich spraw. Hefren poświęciła swój pozostały czas dla mnie, więc gdy opuściliśmy pałac, miałam w jukach kilka drogocennych podarków, a w pamięci obietnicę utrzymywania z Demonicą kontaktu. Kiedy Baax się o tym dowie, to chyba dostanie zawału. Krasnolud nie był rasistą, ale żadne z nas – do mojego wyjazdu z Vampirae – nie uważało Demonów za cokolwiek wartych kompanów. Nawet piwa z nimi wypić nie można, bo na ogół się do takich trunków nie zniżają. Muszę przyznać, że Nox mnie porządnie zaskoczył, gdy zgodził się z nami wypić - i to o wiele więcej, niż jednego kufla. Ale Nekromanta jest i pozostanie Nekromantą – psychika wypaczona do granic możliwości, razem z poczuciem estetyki i zasadami moralnymi.
Po pożegnaniu z Hefren udaliśmy się prosto na północ – do Mostu Tysiąclecia. Nie wiem, z jakiej okazji Demony go tak nazwały, ale kiedy go zobaczyłam po raz pierwszy, podczas poprzedniej wycieczki na północną część kontynentu, doszłam do wniosku, że określenie go milenijnym doskonale oddawało jego wygląd. Przede wszystkim, budowla spinała ze sobą cyple wszystkich trzech półwyspów, oddalonych od siebie o dobre kilka kilometrów. Nie mam pojęcia, jak komukolwiek udało się coś takiego wznieść. Tym bardziej, że most miał już parę ładnych wieków, a nadal wyglądał jak nowy. Oczywiście pomagała mu w tym masa zaklęć najróżniejszej siły i mocy, lecz jak do tej pory wywiązujących się ze swoich obowiązków śpiewająco. Architekt tego przybytku nie próżnował i oprócz samego budynku zaprojektował masę stojących na nim budynków, a nawet plac i bramy. Dzięki temu, stworzył miasto wiszące nad wodą wewnątrz drugiego, w zasadzie mniejszego, miasta. Czy wspominałam już, że z tego niezwykłego dzieła sztuki, oprócz trzech głównych dróg łączących półwyspy, odbiegało jeszcze kilka odnóg, na których urządzono parki, łaźnie oraz
co najmniej dwie porządne mariny?
Gdy już dostaliśmy się na most, przebiliśmy głównym traktem przez rzekę Sapiens i nakarmiliśmy miliony komarów (to ja powinnam pić krew!), znaleźliśmy się na skrzyżowaniu jego trzech odnóg. Znajdował się tu ogromny rynek z ratuszem na samym jego środku. Nox ominął go szerokim łukiem, mrucząc coś o biurokracji i Ghulach. Poszłam jego śladem i po chwili znaleźliśmy się już na tej części mostu, która prowadziła do Daemon Hyperboreus.
Z miasta wyjechaliśmy boczną bramą, unikając tłumów przelewających się głównym przejściem. Gdy mijaliśmy Niziołków żebrzących o kawałek chleba, zauważyłam jak mój towarzysz podróży odwraca wzrok. Ciekawe, czy był
zdegustowany widokiem obszarpańców, czy też tak bardzo wrażliwy. Osobiście stawiałabym na to pierwsze. Chyba, że doszedł do wniosku, iż ich ciała są zbyt wychudzone, aby nadawały się na użytecznych Nieumarłych. Brrr, skąd u mnie tak obleśne pomysły? Czy to moja wina, że podmiejskie slumsy są takie… nędzne? Odetchnęłam głębiej i pogoniłam Thora.
Z uczęszczanego traktu wjechaliśmy na leśną drogę. Im bardziej zagłębialiśmy się w las, tym większa panowała cisza. Na drodze nie było żadnych wędrowców oprócz nas. Od czasu do czasu przeleciał ptak, płosząc małe leśne zwierzątka. Nox nieco zwolnił i zrównał się z moim koniem.
- Cieszysz się z nadchodzących kolejnych trzech tygodni mojego wyłącznego towarzystwa? – uśmiechnął się kwaśno.
- Nie wyłącznego – odparłam wyniośle – Mam jeszcze Kuro.
I tylko dzięki niemu jakoś cię zniosę, dodałam  ponuro w myślach.


Podróż szła nam dość gładko. Przez tydzień bez przeszkód posuwaliśmy się do przodu. Co prawda raz pokłóciłam się z Nekromantą o to, kto bierze psią wartę, ale przez większość czasu to on się zaparł, żeby nie spać przez większość nocy, w związku z czym jego zdolność do kontaktowania
ze światem żywych drastycznie spadła. Może i jemu podobało się zbliżanie
do Azis, ale ja nie miałam zamiaru znaleźć się na lodzie tylko dlatego, że kopnął w kalendarz z niewyspania. Tym bardziej, że każdy inny Nekruś zażyczyłby sobie za przeprowadzenie rytuału niebosiężną sumę, może nawet wyższą niż Philippe, a ten Ghul chciał tylko uzdrowienia. Rodzinka i tak mnie zabije za zwinięcie dwóch tysięcy złotych monet. W każdym bądź razie, gdy powiedziałam mu, że przez najbliższe trzy dni to ja będę wartować
o najgorszej porze, a później będziemy się codziennie zmieniać, on burknął coś, co brzmiało jak "wypchaj się" albo "nie ma mowy".
- Czyżbyś odprawiał wtedy jakieś mroczne, obleśne rytuały, które da się przeprowadzić tylko o drugiej w nocy? - spytałam zirytowana.
Rzucił mi spojrzenie spode łba i popędził Duke'a. Dużo mu to nie dało. Jak już mówiłam, przez brak snu przestał odpowiednio kontaktować ze światem,
a i jego czas reakcji znacznie się wydłużył. W efekcie albo nie zauważył,
że jakaś nadpobudliwa jarzębina wyciągnęła gałąź na wysokości jego klatki piersiowej, albo nie zdążył tejże gałęzi uniknąć. Oberwał po żebrach kawałem drewna grubości własnej nogi i zleciał z galopującego Shire'a. Wyrżnął plecami o ziemię aż miło.
- Właśnie o tym mówię - mruknęłam, zatrzymując Thora obok Nekromanty - Nawet tak oczywistych pułapek nie zauważasz, więc jak chcesz zapewnić nam bezpieczeństwo w nocy?
Nox podniósł się i otrzepał z kurzu, klnąc pod nosem. Odwrócił się
do chichoczącego drzewa i pogroził mu pięścią.
- Czekaj no - wysyczał - zobaczymy, jak będziesz się śmiać, gdy przyzwę paru Nieumarłych z siekierami albo piłą.
Na te słowa cały zagajnik nagle się nastroszył i już nie był taki przyjazny jak chwilę wcześniej. Nawet ptaki ucichły. Nero się zjeżył i odsłonił kły,
a Kuro wcisnął mi się głębiej w ramię. Nie podobało mi się to.
- Nox? - zaczęłam niepewnie - myślę, że powinieneś nieco bardziej zważać na słowa.
Milczał, cały czas wpatrując się w jarzębinę, a potem zaniósł się ostrym, krwawym kaszlem.
- On nie miał na myśli nic złego - zawołałam, widząc, że w stronę Demona wysunęło się kilka grubych konarów - jest ciężko chory, wyczerpany
i nie wie, co mówi.
Nie miałam pojęcia, dlaczego zaczęłam go bronić. Skoro drzewa potrafiły tu zaatakować podróżnego Nekromantę, to czemu miałyby oszczędzić jego towarzyszkę? Tyle, że ja mogłam uciec. Mój koń nadal tu był.
 Nie podobała mi się cała ta sytuacja. W Vampirae driady nie były aż tak wrogo nastawione. Z drugiej strony, nie pamiętam, żeby ktokolwiek im coś takiego powiedział. Nox nie wyglądał, jak gdyby w ogóle coś zauważył. Gdy tylko skończył kaszleć, znowu wlepił wściekłe spojrzenie w jarzębinę i zawarczał. No tak. Demony i te ich kocie odgłosy. Dodał coś w Języku Śmierci.
Mimowolnie przewróciłam oczami.
- Daj spokój - powiedziałam chłodno - masz już i tak wystarczająco dużo wrogów. Nie potrzebujesz dodać do ich listy całego zagajnika.
Zignorował mnie, Ghul. Już miałam zsiąść z Thora i siłą zaciągnąć Nekromantę poza zasięg drzew, kiedy nagle jarzębina się zatrzęsła i zrzuciła kilka liści. W odpowiedzi wszystkie drzewa najwyraźniej się odprężyły. Nad głową przeleciał mi szczygieł i usiadł na gałęzi pobliskiej brzozy i zaczął śpiewać. Jego głos poniósł się echem i po chwili wszystkie inne ptaki znowu nuciły swoje trele. Zupełnie, jak gdyby nic się nie stało. Zerknęłam na Noxa. Coś tu było nie tak. Nekruś wyprostował się, lekko się krzywiąc i zagwizdał. Na to wezwanie niemal natychmiast odpowiedział Duke. Nie minęła minuta,
a już stał grzecznie obok swojego pana. Opuściliśmy zagajnik w tempie ekspresowym. Byłam wściekła. Ten Ghul cały czas szuka guza, a potem
się dziwi, że ma wrogów. Nie odezwałam się do Demona aż do kolacji.


- Jak to zrobiłeś? - spytałam, przezwyciężając gniew zaciekawieniem.
- Jak co zrobiłem? - spytał, smętnie wpatrując się w swoją miskę
z gulaszem. Miałam wrażenie, że nie ma zielonego pojęcia, co się dokoła niego dzieje.
- Nie ma mowy, żebyś dzisiaj wartował - powiedziałam zirytowana - zajmę się tym z Nero i Kuro.
Skinął głową, jak gdyby nie wiedział, co się dzieje. Westchnęłam.
- Kocham cię.
Znowu skinął głową.
- Asper nie żyje.
I znowu.
- Nox, Nero umiera.
Skinął głową i opuścił ją nieco niżej, a potem nagle się poderwał, najwyraźniej wystraszony.
- Jak to umiera? I co ty przed chwilą smoczyłaś o Asperze i że mnie kochasz?
To chyba to ostatnie tak go wystraszyło.
- Sprawdzałam, czy mnie słuchasz. I ewidentnie tego nie robiłeś. Musiało by mi odwalić, żeby coś takiego do ciebie poczuć.
Wziął kęs gulaszu, przeżuwał przez chwilę, a potem zerknął na mnie najbardziej przytomnym spojrzeniem, jakim obdarzył kogokolwiek lub cokolwiek  od paru dni. Oczy dziwnie mu błyszczały.
- Pokaż mi jeszcze raz tę bransoletę.
Spojrzałam na niego nieco zaskoczona, ale zdjęłam ozdobę i mu ją podałam. Studiował ją przez kilka nocy, zanim jeszcze dotarliśmy
do Megalopolis, ale teraz najwyraźniej coś mu się przypomniało,
bo przyglądał się Runom ze zdwojonym skupieniem. Aż zaczęłam się bać,
że przepali wzrokiem  znaki i całą podróż diabli wezmą.
- Wiedziałem - wymamrotał.
- Co wiedziałeś?
Zajrzał do wnętrza bransolety i wyciągnął z cholewki buta nóż. Spojrzałam na niego zaniepokojona. Czy on chce się zabić czy co? Nie wycelował jednak ani w gardło, ani w żadną tętnicę, tylko rozciął sobie palec, po czym przejechał nim po wyrytych w środku Runach, zostawiając na nich czerwoną smugę.
- Co ty robisz? - spytałam. Nie podobało mi się, że ot tak brudził mój mały skarb.
- Wiedziałem - powtórzył i spojrzał na mnie płonącymi oczami - Nie bez powodu rytuał musi się odbyć na Smoczej Wyspie w obecności Nekromanty.
- Zacznij wreszcie mówić po ludzku - mruknęłam, rezygnując z prób uśmiercenia wandala, bo zauważyłam, że symbole, które zawsze były zatarte, nagle przybrały pełne kształty. - jakieś konkrety?
- Bransoleta jest naładowana energią, którą można w pełni aktywować tylko w jeden sposób - nagle zmarkotniał. Najwyraźniej wyczytał w Runach coś, co niezbyt mu się spodobało. - Jej prawowita właścicielka jest z nią połączona bardzo specyficzną więzią - mruknął - Asper mi o tym nigdy
nie mówił, pewnie dlatego, że sam nie wiedział.
- Gadaj! - nie wytrzymałam.
- Jak coś pójdzie nie tak, to umrzesz, a ja razem z tobą, bo nikt mnie
nie wyleczy. Cieszy cię to? - spytał, uśmiechając się krzywo.
- Jak CO pójdzie nie tak? - spytałam zaniepokojona.
- Nigdy nie zastanawiało cię, dlaczego Wiedźmy rzuciły na wasz ród klątwę, dzięki której możecie stać się o wiele silniejsi? - spytał, nagle zmieniając temat - przecież w akcie zemsty, powinno być na odwrót.
- Nie mogę się tego domyślić, bo ty wiesz najwyraźniej coś, o czym nie raczyłeś mnie poinformować - sarknęłam.
- Ich zemsta jest o wiele bardziej pokrętna, niż mogłoby ci się zdawać - powiedział - Specjalnie umożliwiły wam zwiększenie waszej mocy magicznej, bo wiedziały, że nie oprzecie się pokusie. Twoi rodzice prawdopodobnie troszczą się o ciebie bardziej, niż ci się wydaje.
Taaa, na pewno. Źle odczytał ich intencje. Od dłuższego czasu byli na mnie chronicznie wściekli, że szlajam się po lesie i okolicach. I, że chleję z Baaxem w akurat takim miejscu jak Perła.
- Co ty znowu smoczysz? - spytałam zirytowana - przejdź do rzeczy!
- Zabrali cię z Sangrii, bo wiedzieli, że tam o wiele szybciej dorwiesz Nekromantę, który mógłby ci pomóc w przeprowadzeniu rytuału. Przyznaj,
ile czasu spędziłaś, na szukaniu kogoś, kto znałby Runy?
- Parę lat - odparłam wymijająco.
- I nie domyśliłaś się, że Nekromanci mogą je znać? A w trakcie swoich podróży po Kontynencie żadnego nie spotkałaś?
- Nie chciałam mieć z nimi do czynienia - odparłam lodowato i już miałam mu powiedzieć o Skyrim, kiedy znowu się odezwał.
- Nic dziwnego, że wcześniej nikogo nie znalazłaś - mruknął - tylko my znamy Runy. Rodzina cię odseparowała, bo gdyby nawet udało ci się dotrzeć na Smoczą Wyspę, twoje szanse na udane przeprowadzenie rytuału byłyby bardzo niskie.
- Niby dlaczego? - spytałam zirytowana. Kuro wskoczył mi w ramiona
i zaczęłam go mechanicznie głaskać, ale Nox tak mnie wzburzył, że chyba robiłam to za mocno, bo Chowaniec pisnął i uciekł do Nero.
- Powiedz mi, ile Siódemek przed tobą próbowało przeprowadzić rytuał?
- W zasadzie każda - odparłam.
- A ile przeżyło?
Zawahałam się.
- Niewiele, prawda? - spytał.
Sapnęłam zirytowana.
- Powiesz mi wreszcie, o co chodzi?
- Twoje szanse przeżycia rytuału wynoszą około dwudziestu procent - powiedział - a powód jest prosty jak budowa cepa. Jak trudno jest się oderwać Wampirowi od swojej ofiary?
Nie mogłam już wytrzymać tych pytań, ale odpowiedziałam ponuro, wiedząc, że nie mam szans tego przyspieszyć.
- Zazwyczaj nie da się oderwać dopóki krew się nie skończy. Dlatego upuszczamy im ją w inny sposób i pijemy z naczynia.
- I właśnie dlatego przeżywała tylko jedna piąta Siódemek - powiedział - tylko te z największą siłą woli - wyprostował się ze zbolałą miną - A to dlatego, że aby przeprowadzić Rytuał, będziesz musiała, bez żadnego naczynia, wypić truciznę, jaką dla ciebie jest moja krew.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz