Rozdział XIV

<< Rozdział XIII

Świat stanął na głowie. Chyba już bym wolał, żeby Hefren mnie zastrzeliła. Siedzieliśmy przy bogato zdobionym stole, jedząc królika, który przypominał mi dzieciństwo. Jednakże, czułem wyraźnie posmak palonego mięsa. Kucharz zawinić nie mógł, więc był to efekt postępującej choroby. Teraz już miałem pewność.
Ale to nie świadomość zbliżającej się powoli śmierci sprawiała, że dostawałem ciarek. Powodem było to, że Verbenn i Hefren niebezpiecznie dobrze się ze sobą dogadywały i, jakby na to nie spojrzeć, miały podobne osobowości. Zauważyłem to dopiero teraz, gdy zaczęły ze sobą rozmawiać. Obydwie uważały mnie za śmierdzącego Ghula, najchętniej zrzuciłyby mnie do najniższych otchłani piekieł i miały ten sam, nie zwiastujący niczego dobrego, uśmieszek. Że też nie pomyślałem, że kiedy się spotkają, zapewne
od razu przejdą do tematu „Jakby tu pogrążyć Noxa?”.
Teraz siedzieliśmy w trójkę i moja siostra gadała z Wampirzycą, a ja zastanawiałem się, kiedy w końcu będę musiał jej wszystko opowiedzieć. Skoro już oszczędziła moje życie, to na pewno nie miała zamiaru zrobić tego
z nerwami.
- Nox, może uraczysz nas swoją opowieścią? – spytała moja młodsza siostra, odrywając się od rozmowy.
Westchnąłem. Nie było sensu tego odwlekać. I tak już czułem się jak
na przesłuchaniu.
- Kiedy dwadzieścia siedem lat temu opuściłem rodzinę, udałem się na nauki do Aspera, o czym zresztą doskonale wiesz. Do tej pory uczyłem się od niego w mieście, ale kiedy zerwałem z wami kontakty, od razu udaliśmy się w Góry Mgliste. Asper ma tam swoją stałą siedzibę. Po raz pierwszy poczułem, czym jest prawdziwa wolność. Wcześniej przemierzałem stepy w sporym orszaku lub karecie, teraz jechałem wierzchem z tylko jedną osobą. Przedzieraliśmy się przez dzikie lasy, rzeki, góry i równiny. Wtedy byłem tak szczęśliwy, że myślałem, że już nigdy nie będę musiał kontaktować się z ograniczającą mnie rodziną – widziałem, jak w oczach Hefren rodziły się nowe pokłady nienawiści. – Może tego nie zrozumiesz, ale życie w pałacowych komnatach i polityka nigdy mnie nie interesowały. Doskonale wiesz, że wszelkie lekcje związane z biurokracją zawsze przyprawiały mnie o ból głowy. Początkowo więc pozorna wolność pozwoliła mi odetchnąć pełną piersią. Potem zaczął się prawdziwy trening. Nieraz żałowałem, że nie zostałem w wygodnym domu w Abrais. Ostatecznie jednak nie rezygnowałem z nauki, tym bardziej, że doszedłem do wniosku, że nie mam już powrotu. Kiedy ta właściwa nauka się zaczęła, wymagania Aspera, poziom i jej energetyczne koszty wzrosły do stopnia, jaki sprawiał, że nie jeden uczeń mojego byłego mistrza rezygnował. Dołączyłem, tak jak Asper, do sekty Niflheim. Pewnie o niej słyszałaś.
- Tak – mruknęła Hefren niechętnie – współpracowałam z nimi kilkakrotnie, kiedy miałam dorwać paru przestępców, ale nikt mi słówkiem nie pisnął, że do nich należysz.
- Sekty nie zdradzają informacji o swoich członkach – odparłem spokojnie – Kontynuując, zakończyłem naukę jakiś rok temu. Zacząłem spłacać dług, tak, jak powiedziałaś. Robiłem, co Asper chciał. Ale potem przesadził. Powiedział, że chce, żebym przemienił się w Licza.
Siostra spojrzała na mnie z odrazą i przyjrzała mi się uważniej, jak gdyby chciała sprawdzić, czy na pewno jestem jeszcze żywą istotą.
- Spokojnie – burknąłem – nie miałem zamiaru stawać się czymś takim
i skończyć jako lalka Aspera. Tym bardziej, że aby to osiągnąć, musiałbym najpierw się zabić, a potem resztka mojej energii pozostałej w ciele musiałaby mnie wskrzesić. To niezwykle trudne i niebezpieczne. Przemiana była poleceniem, którego nie wykonałem. Rzecz jasna nie chciałem od razu odchodzić. Tyle, że moje próby wykręcenia się od tego zadania nic nie dały. Powiedział, że doskonale wie, iż jestem w stanie tego dokonać i, że nie jest
to dla mnie wyzwanie. Kusił mnie siłą, jaką mogłem uzyskać dzięki takiej przemianie. Nie wziął tylko pod uwagę, że mam swój honor, nie chcę stawać się czymś takim i nie jestem idiotą, żeby dać się oszukać, i samemu skazać się na wieczną służbę byłemu mistrzowi. Wystarczyło, żeby podczas przemiany wplótł nawet minimalną cząstkę swojej energii w moją, a stałbym się w pełni od niego zależny. Jak widzisz, nie mam jeszcze zupełnie spranego mózgu i nie wykonuję bezmyślnie każdego polecenia – burknąłem, widząc, że Hefren szepnęła do Verbenn coś, co mogło znaczyć „to on jeszcze umie myśleć?”.
Siostra spojrzała na mnie spode łba.
- Nigdy nie wykazywałeś się zbyt dużym ilorazem inteligencji, Nox.
- Ależ oczywiście, że nie. Nie w porównaniu z Panną Jestem Najmądrzejsza - odparłem zgryźliwie.
- Ktoś w tej rodzinie musiał być przykładem osoby rozsądnej.
Fakt. Nie radziłbym nikomu brać przykładu z mojej rodziny w kwestii podejmowania  życiowych decyzji. Z wyjątkiem Hefren. Ale czemu miałbym przyznawać jej rację?
- Przecież to jasne, że twój starszy brat potrafi wykazać się niesamowitym rozsądkiem.
- Egocentryk. Dumny jak  paw egoista.
- Dzięki – burknąłem – Skoro moja historia cię nie interesuje…
- Mów dalej – przerwała mi.
Skinąłem głową powoli.
- Odszedłem. Dokładniej mówiąc uciekłem. Wątpię, żeby Asper się nie domyślił, że zwieję. Pewnie celowo mi na to pozwolił. Teraz, znając życie, bawi się ze mną w kotka i myszkę. Tak czy inaczej dotarłem do Vampirae Sapiens i spotkałem tam Verbenn – streściłem naszą podróż do Megalopolis. Hefren milczała jeszcze przez chwilę, ale potem, zupełnie niespodziewanie, sięgnęła po widelec i rzuciła nim w moją twarz. W ostatniej chwili wykonałem unik i spojrzałem na nią pytająco. Lokaj, jak gdyby nigdy nic, wyjął niedoszłe narzędzie zbrodni z boazerii i podał swojej pani nowe, czyste.
- O czymś mi nie wspomniałeś – powiedziała moja siostra – o czymś ważnym. Nie udawaj, może nie widzieliśmy się od dwudziestu pięciu lat, ale najwyraźniej niewiele się zmieniłeś. Coś cię trapi, Nox. Na dodatek patrzysz na swojego królika, jak gdyby ci nie smakował. Kucharz na pewno go nie zepsuł, a nie wierzę, że już nie lubisz takiej potrawy. Coś jest nie tak, czyż nie?
- Poza ucieczką przed wrednym mistrzem, w której współuczestniczy przerażająco podobna do ciebie Wampirzyca? Wszystko gra.
 Po czym zaniosłem się ostrym kaszlem, doprowadzając do stanu bezużyteczności natychmiast podaną mi przez lokaja serwetkę.
Hefren pochyliła się nad stołem i uśmiechnęła drwiąco.
- Jesteś chory, braciszku? Czyżby dolegała ci śmiertelna choroba, która dziesiątkuje naszą rasę?
Rzuciłem jej ponure spojrzenie.
- Uważaj, mogę cię zarazić – burknąłem.
- Nie uważam – odparła – pracuję nad tą epidemią. Próbuję znaleźć na nią lekarstwo. Oczywiście teoria mówiąca,  że Siódma może nas uratować wydaje się wiarygodna – zerknęła na Verbenn, po czym kontynuowała – ale przy okazji zauważyłam też ciekawą zależność. Wszyscy zarażeni są magami. Do tego stosunkowo młodymi, poniżej stu pięćdziesięciu lat. Zupełnie, jak gdyby w genach naszych ostatnich pokoleń pojawiła się skaza, aktywowana przez przepływ energii magicznej. Jak dobrze wiesz, nigdy nie parałam się czarami, jestem bezpieczna. Za to dla ciebie raczej nie ma już nadziei. Jesteś przesiąknięty Nekromancją.
Wstałem od stołu i ruszyłem do drzwi.
- Dokąd idziesz? – spytała Hefren.
- Do stajni – burknąłem – od razu widać, że przenocujesz przynajmniej Verbenn, ale ja raczej nie mam co liczyć na sypialnię, więc zadowolę się sianem.
Siostra uniosła brwi, najwyraźniej zaskoczona.
- Gdzież się podziała twoja duma, szczurze ze ścieków? Czyżbyś jednak się zmienił? – po czym dodała ciszej, tłumacząc swojej nowej przyjaciółce – wcześniej od razu by się pchał do najlepszych sypialni, twierdząc, że pierworodnemu Vermillionowi należy się to, co najlepsze.
Pokręciłem głową.
- Źle mnie zrozumiałaś. Wbrew pozorom potrafię zauważyć, gdzie nie chcą mnie bardziej niż zazwyczaj. Nie mam co liczyć na sypialnię, bo nie mógłbym w niej nawet zmrużyć oka. Cały ten dom dyszy zawiścią do mnie. Zaufanie
ci jest dla mnie równoznaczne z zażyciem arszeniku czy cyjanku.
- W takim razie nie musisz mi ufać, ale w stajni spać nie będziesz. Cały pałac już huczy wieścią, że mój starszy brat powrócił. Znając życie, ta informacja szerzy się też w całym Megalopolis. A plotka, że noc spędziłeś wśród koni raczej nie wpłynie pozytywnie na opinię o mnie. Skoro już przyznałeś się do swojego pochodzenia, to musisz zachowywać się jak na dziedzica przystało. Dostaniesz jakąś sypialnię z wygodnym łóżkiem.
Jęknąłem cicho.
- Co ma znaczyć to „szerzy się w całym Megalopolis”?
- Myślałeś, że zakażę mojej służbie o tobie rozmawiać? Do wieczora całe miasto będzie o tobie krzyczeć – uśmiechnęła się paskudnie.
- Doskonale wiedziałaś, że będę chciał zachować dyskrecję – mruknąłem – od samego początku o tym wiedziałaś i właśnie dlatego kazałaś swoim służącym natychmiast o mnie rozpowiedzieć, tak?
Rzuciła mi pozornie niewinne spojrzenie.
- Kto by pomyślał, że znasz mnie tak dobrze, braciszku – ostatnie słowo było drwiną tak wyraźną, że aż zgrzytnąłem zębami – Panie Lubor, proszę zaprowadzić Noxa do jego sypialni.
Lokaj ukłonił się, podszedł do drzwi, po czym rzucił:
- Proszę za mną.
Niechętnie się za nim wywlokłem. Tak, jak się obawiałem, dostałem pokój z ogromnymi oknami i świetnym widokiem na miasto. Każdy zainteresowany delikwent mógł mnie dojrzeć z ulicy, a w wypadku niezasuniętych zasłon byłbym doskonale widoczny nawet podczas snu. Nie zostało mi nic innego, jak żałować, że nie zaciągnąłem Verbenn do żadnej z tanich spelun, w których nikt nikogo nie zna i wszystkim jest z tym dobrze. Westchnąłem, po czym zasunąłem wszystkie zasłony w sypialni.



Tak, jak się spodziewałem, Hefren nie miała zamiaru puścić nas w drogę następnego dnia. Jeszcze wieczorem oznajmiła nam, że wyruszymy po trzech dniach odpoczynku. A raczej odpoczynku dla Verbenn i koni. Ja w tym czasie miałem uczestniczyć w jakichś paradach organizowanych specjalnie z okazji mojego powrotu po latach milczenia na przemian z badaniami nad zabijającą mnie chorobą. Siostra najwyraźniej postanowiła się zemścić za spreparowanie zwłok jej kota, bo wspominała coś o wiwisekcji. Co prawda raczej by jej
na mnie nie przeprowadziła, przynajmniej nie teraz, ale z drugiej strony Hefren jest zdolna do wszystkiego.
Oczywiście, nie miałem szans zachować - na czas pobytu w pałacu – swoich ubrań. Następnego dnia nie znalazłem ani skrawka czarnego materiału, pokojówka za to zmaterializowała się w mojej sypialni z aksamitnymi
i brokatowymi szatami, w dokładnie takim samym stylu, w jakim można mnie było spotkać przed odejściem z rodzinnego domu. Jakże wielkie było jej zaskoczenie, gdy nie pozwoliłem jej mnie ubrać i zdecydowanie odmówiłem zakładania pod koszulę jakiegoś dziwnego, męskiego gorsetu.
- Ależ to ostatni krzyk mody w Megalopolis! – oburzyła się grzecznie, jak na pokojówkę przystało – dzięki niemu koszula i kamizelka układają się idealnie, a specjalnie wydłużony materiał świetnie maskuje brzuch każdego pana.
- Kobieto, gdzie ty tu widzisz tłuszcz albo mięsień piwny? – spytałem zirytowany. Koszula, którą zdążyłem już na siebie naciągnąć, opinała
w miarę przyzwoicie klatkę piersiową i ramiona, ale poniżej żeber wisiała luźno.
- Ale kiedy założysz, panie, kamizelkę, zobaczysz, że gorset naprawdę jest przydatny. Poza tym męskich modeli nie ściąga się tak mocno jak damskich, bez problemu można oddychać. To żaden wstyd.
Prychnąłem. Włożyłem i zapiąłem kamizelkę, po czym spojrzałem w lustro.
- Nadal twierdzisz, że potrzebuję tego paskudztwa?
Pokojówka niechętnie zaprzeczyła, ale nie przeszkadzało jej to, żeby dalej nalegać na założenie gorsetu. W końcu, zirytowany, rzuciłem jej wściekłe spojrzenie. Hefren musiała biednej Demonicy dać bardzo jasno do zrozumienia, że mam włożyć niepożądaną część garderoby. Z pewnością był to jej pomysł, a Verbenn niewątpliwie go zaaprobowała.
- Nie założę jej, nawet jeśli moja siostra spróbuje mnie wypatroszyć. Możesz jej to powtórzyć. A teraz wyjdź już, naprawdę nie musisz sprawdzać, czy umiem założyć spodnie. Od prawie trzydziestu lat robię to sam.
Kiedy spojrzała niepewnie na sznurowane trzewiki, westchnąłem.
- To samo tyczy się butów.
Dopiero wtedy wyszła. Nie zdążyłem nawet do końca naciągnąć spodni, gdy do pokoju wparowała Hefren. Kiedy zobaczyła, na jakim etapie ubierania mnie zastała, zawyła, jak gdyby ktoś jej chlusnął w oczy kwasem, po czym cofnęła się, zatrzaskując za sobą drzwi. Westchnąłem z rezygnacją.
- Zero prywatności w tym domu – burknąłem, skończyłem ze spodniami, zapiąłem pasek i powiedziałem – możesz już wejść, skrzacie.
Celowo nazwałem ją tak, jak na nią wołałem, gdy byliśmy dziećmi. Już wtedy tego nie lubiła, teraz pewnie gotowa była mnie za to zabić. Nie myliłem się. Hefren z furią wdarła się do środka.
- Jak śmiesz nazywać mnie w ten sposób? – wysyczała.
- Jak śmiesz wchodzić do mojego pokoju bez pukania? – odparowałem. Chciałem szczerze z nią porozmawiać, a do tego konieczny był szał, najsilniejsza pasja, do jakiej jestem w stanie ją doprowadzić, czyli całkiem porządna.
- Jak śmiałeś nie zakładać gorsetu?
- A ty, jak śmiałaś mi go w ogóle proponować?
- To nie była propozycja, tylko rozkaz.
- Gościom się nie rozkazuje. Gości się prosi.
- Ty nietaktowny, wredny, bezduszny egoisto! – wściekła się.
- Ty okrutna, małostkowa, przemądrzała babo!
- Nie pogrywaj ze mną, Nox. Nie jesteśmy już dziećmi, nie masz prawa mnie tak przedrzeźniać – w jej oczach płonęła nienawiść.
~Jeszcze chwila i wybuchnie, chyba mogę przejść do rzeczy~ mruknąłem
w myślach. Nero przytaknął.
- No właśnie, Hefren. Nie jesteśmy już dziećmi, ale ty nadal najbardziej mnie nienawidzisz za to, że uczyniłem twojego kota Nieumarłym. Twoja pozorna zawiść do mnie za to, że cię poniżyłem i zmusiłem do zostania głową Rodu - pomimo, że nosisz Znak na dłoni, nie szyi - jest sztuczna. Od zawsze byłaś zazdrosna, że to mi przypada władza nad majątkiem. Umiejscowienie symbolu nie ma dla ciebie znaczenia, tak samo uczucia rodziców czy Claire. Znienawidziłaś mnie, kiedy spreparowałem Pana Zło, a wszystko, czym ci później podpadałem, wykorzystywałaś jako pretekst, żeby uczynić mnie zakałą rodziny. Myślisz, że się nie zorientowałem, że tak naprawdę uczyniłem ci przysługę, odchodząc do Aspera na nauki? Najbardziej mnie jednak dziwi, że tak zareagowałaś na „wskrzeszenie” tego kota. W końcu sama mnie o to prosiłaś – przybrałem ton parodiujący płacz sześcioletniej Hefren – ożyw go, Nox, przecież umiesz! Wiem, że umiesz!
Tego było dla niej za wiele. Podeszła do mnie i trzasnęła mnie dłonią
w policzek.
- Jak śmiesz obrzucać mnie takimi oszczerstwami? – wysyczała przez zęby, zduszonym przez wściekłość głosem.
- Przyszłaś tu, żeby się ze mnie pośmiać, czyż nie? Chciałaś zobaczyć moją minę po tym, jak siłą założyłabyś mi gorset. Zamiast tego powiesz mi prawdę. To, co mówiłem przed chwilą, nią jest, tak? Masz głęboko w poważaniu uczucia rodziny, zależy ci tylko na dobru Rodu i staniu się jego głową.
To nie było pytanie. Obydwoje wiedzieliśmy, że mam rację. Siostrze
nie zostało nic innego, jak mi przytaknąć.
- Przynajmniej zależy mi na dobru rodziny, nie opuściłam jej, jak ty.
Westchnąłem. Zanim zdążyła zaprotestować, przyciągnąłem ją do siebie
i przytuliłem.
- Ponoć jesteś taka dojrzała, a w rzeczywistości straszny z ciebie dzieciak – mruknąłem, ignorując jej gwałtowne próby wyrwania się z uścisku – Nienawidzisz mnie, wypalasz mi twarz na wszystkich obrazach, na których jestem, obrzucasz obelgami i oskarżasz o wszystkie nieszczęścia, jakie cię spotkały, ale to nie wszystko. Mimo, że próbowałaś sobie wmówić najróżniejsze głupoty na mój temat, nadal uważasz mnie za brata i nadal mnie kochasz. Dlatego mojego odejście sprawiło ci taki zawód. Podświadomie chciałaś wyruszyć wraz ze mną, nawet, jeśli oznaczałoby to naukę  Nekromancji. Jesteś inteligentna i spostrzegawcza. Kiedy zacząłem pluć krwią tuż przed odjazdem, przeczuwałaś, że to nie skutek treningu, chociaż w domu też skupiałem się przede wszystkim na Magii Śmierci. Przez przypadek natknęłaś się na Niflheim, a gdy dowiedziałaś się, że skupia tylko silnych Nekromantów, doszłaś do wniosku, że do niego dołączyłem. Nie pytałaś
o mnie, bo nie chciałaś wzbudzać podejrzeń, ale kiedy nic ci nie powiedzieli, nadal wierzyłaś, że to jest właśnie sekta, do której należę. Zlecenie rozszyfrowania epidemii przyjęłaś, bo skojarzyłaś fakty. Gdy dowiedziałaś się, że pierwszym jej objawem jest plucie krwią, zrozumiałaś, że mogę być chory. Dlatego też zaczęłaś szukać lekarstwa. Jak do tej pory go nie znalazłaś, ale gdy Verbenn przedstawiła się jako Siódma, postanowiłaś zaufać legendzie. Nie zaprzyjaźniłaś się z nią tylko ze względu na to, że macie takie podobne charaktery i opinie. Wiedziałaś, że ona może mnie uleczyć.
Hefren nareszcie znieruchomiała.
- Jesteś ghulowym egocentrykiem. Wydaje ci się, że robię to dla ciebie.
Nie miała szans mi się wyrwać, nie osłabłem jeszcze do tego stopnia, spróbowała więc mnie obrazić, kłamiąc. Wiedzieliśmy, że mam rację, teraz trzeba ją było tylko nakłonić do przyznania tego. Zignorowałem jej zaczepki
i kontynuowałem;
- Ostatecznie, chcesz nas tu zatrzymać na całe trzy dni, bo jesteś pesymistką. Nie wierzysz, że nam się uda ani, że zdołam przeżyć. Próbujesz mnie tu przytrzymać, bo uważasz, że to nasze ostatnie spotkanie. Co nie zmienia faktu, że nadal masz do mnie żal i chcesz mnie jednocześnie zmęczyć paradami i jakimś balem. Nie musisz udawać, skrzacie. Może i nie widzieliśmy się od dwudziestu pięciu lat, a gdy wtedy cię odwiedziłem, po dwóch latach nauki w Górach Mglistych, zostawiłaś mi na do widzenia całkiem porządną ranę, ale nadal cię znam i nadal jestem twoim bratem. I może nie uwierzysz, ale ciągle cię kocham.
Hefren odnalazła dłonią pionową bliznę na mojej lewej stronie twarzy, biegnącą od linii włosów do kącika ust i pociągnęła palcem wzdłuż niej, jakby na nowo śledząc, którędy biegło ostrze sztyletu, którym mnie pożegnała.
- Jesteś takim egocentrykiem i idiotą – wymamrotała. Poczułem na ramieniu wilgoć. Świetnie. Przeze mnie się poryczała.
- Chcesz zniszczyć nową kamizelkę i koszulę? – spróbowałem zażartować.
- Nie są nowe. Pożyczyłam od von Glauba.
- Tego grubasa? – zdziwiłem się – to on jeszcze żyje? Miażdżyca
go nie wykończyła?
Skinęła głową, po czym odsunęła się ode mnie. Tym razem jej pozwoliłem. Po policzkach ciekły jej łzy, ale wygięła wargi w tym swoim drwiącym uśmiechu.
- Tak jak się spodziewałam, wisi na tobie jak na wieszaku. Tam, gdzie Glaub nie ma mięśni, ty je masz, a tam, gdzie on ma tłuszcz i mięsień piwny, ty masz pustą przestrzeń.
- Chodząca perfidia – mruknąłem.
- Załóż gorset – poleciła.
- Nie. Chyba, że mam go wsadzić na ciebie.
To ucięło naszą dyskusję. Chociaż raz z nią wygrałem. Usiadłem na łóżku.
- Chodź na śniadanie – rozkazała, stając nade mną – powinieneś był pozwolić założyć sobie buty.
- Dziękuję, umiem zrobić to sam – odparłem, po czym wsadziłem trzewiki i podniosłem się, gotów iść na śniadanie. Kiedy wyszliśmy z pokoju, zobaczyliśmy Verbenn. Stała za drzwiami i najwyraźniej wszystko słyszała. Świetnie. Jeszcze tylko tego mi brakowało – żeby pół-Wampirzyca, skłócona z własną rodziną, słuchała, jak pewien Nekromanta próbuje załatać dziury, które dawno osobiście stworzył.

<< Rozdział XIII

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz