Rozdział XIX

<< Rozdział XVIII

Kiedy Nox mówił, że Claire jest przeciwnością Hefren, a nawet ją pobieżnie opisał, spodziewałam się spotkać wiecznie uśmiechniętą Demonicę w tonach falbanek, różowego brokatu i jedwabiu. Tymczasem na Nekromantę rzuciło się czarne czupiradło, które okazało się właśnie jego najmłodszą siostrą. Chyba coś było nie tak. Zresztą sam Nox wyglądał 
na nieźle zaskoczonego.
- Urosłaś – wykrztusił w końcu i z wyraźnymi problemami wyplątał się z uścisku siostry.
- A jak podoba ci się mój nowy styl? – spytała z dziwnym błyskiem w oku. Poderwała się i zakręciła na jednej nodze w kółko. Przyjrzał jej się z bardzo krzywą miną, ale kiedy na niego na powrót spojrzała, przybrał nieco bardziej zadowoloną minę.
- Jest… - najwyraźniej szukał odpowiedniego określenia – oryginalny.
- Strażnik poinformował telepatofonem lokaja, więc wiedzieliśmy, że zaraz będziecie, a nie chciałam dłużej czekać – zaczęła trajkotać – powiedziałam, że sama ci otworzę no i tak zrobiłam. Tak się cieszę, że nareszcie wróciłeś! Hefri mówiła, że nie żyjesz, ale jej nie uwierzyłam. I, jak się okazało, słusznie!
Nox pokręcił głową i wstał, otrzepując się z pyłu, którego nie było. Ewidentnie przyzwyczaił się do upadków na polnych drogach. Najpierw felerna jarzębina, a później wywróciłam go, gdy ćwiczyliśmy szermierkę, trzy dni temu. Szkoda, że udało mu się wybronić. Miałam przynajmniej
tę satysfakcję, że kiedy się zasłonił przed moim kolejnym ciosem, to tak stłukł sobie łokieć, że całą dobę wolał w ogóle nie ruszać ręką. Trochę szkoda, że jej nie złamał.
- Co to telepatofon? – spytał – I kiedy Hefren powiedziała ci coś takiego?
- Nazywam tak rozmowy telepatyczne – odparła uśmiechając się szeroko – A Hefri tak mówiła jakieś pięć lat temu.
Pokręciłam głową. Punkowa dziewczyna, która używa zdrobnień tego typu niezbyt mnie przekonywała.
- Claire, ona nie myliła się aż tak – stwierdził Nekro ponurym głosem – naprawdę nie zostało mi wiele czasu.
- Nie wierzę – burknęła – w końcu jesteś Magiem.
- No właśnie – mruknął, ale siostra już go nie słuchała. Pociągnęła go za rękę w stronę domu. Dopiero gdy mnie mijała, zaszczyciła mnie zaskoczonym spojrzeniem.
- A, ty pewnie jesteś jego żoną? – spytała przyjaznym tonem – miło mi, jestem Claire Vermillion.
Wlepiłam w nią oczy jak spodki. Nox też wpatrzył się w nią skonfundowany, po czym zaniósł się ostrym kaszlem. Nie wiem, czy miało to zamaskować śmiech, czy faktycznie dostał ataku.
- Ż- żoną? – spytałam zszokowana – ja i on mielibyśmy…
Spojrzała na mnie zaskoczona.
- To nie jesteście małżeństwem? – nagle jej twarz rozjaśnił szeroki uśmiech – rozumiem, przyjechaliście, żeby nam powiedzieć o swoich zaręczynach!
Jak na komendę Nox i ja jęknęliśmy głośno.
- Nie, Claire – powiedział Nekruś, próbując sprostować sytuację – ona jest tylko moim zleceniodawcą. Jesteśmy tu przejazdem. Chciałem się pożegnać. Hefren kłamała, mówiąc, że jestem martwy, ale niedaleko mi do tego stanu. Na pewno słyszałaś o epidemii wśród naszej rasy, czyż nie? Ja też należę do zarażonych.
Nareszcie jego siostra spoważniała.
- To słaby dowcip, Nox.
- To nie żart – odparłam ponuro – jeśli moje zlecenie zakończy się powodzeniem, to on przeżyje. Jestem Verbenn Arcan. Wolałabym przywitać się w innych okolicznościach, ale niestety nie było ku temu sposobności.
Łał. Może otworzę kiedyś szkółkę sztuki retorycznej? Claire zmierzyła mnie bacznym spojrzeniem.
- Niech będzie. Ale spróbuj zakończyć to coś, co planujecie, niepowodzeniem, a znajdę cię i osobiście zatłukę.
Nie będziesz musiała, pomyślałam.
- Za mną – rozkazała, przybierając identyczny do Hefren ton głosu, a potem dodała swoim ewidentnie standardowym szczebiotem – Rodzice się za tobą stęsknili, braciszku.

Pałac w środku był podobny do tego w Megalopolis. Może tylko jeszcze większy, a twarz Noxa na obrazach nie została wypalona. Nawet słodkie było z niego Demoniątko. Zwłaszcza na tym płótnie, na którym trzymał za ogon rozwścieczonego, czarnego i kudłatego kota. Raczej nie darzyli się zbytnią miłością.
- Pan Zło? – domyśliłam się, wskazując na to niezbyt piękne ujęcie.
Nox uśmiechnął się krzywo.
- Dwa dni później wskoczył pod kopyta spłoszonego ogiera. Efekt był dość… Płaski.
- Hefri była strasznie zła – dodała Claire, odwracając się do nas na chwilę – a kiedy zobaczyła, że Nox wskrzesił Zło… To było naprawdę wielkie BUM.
- Bum? – powtórzyłam z nadzieją.
- Wysadziła w powietrze moje biurko ze wszystkimi księgami i zwojami, z których aktualnie korzystałem – uzupełnił Nekromanta ponuro.
- Coraz bardziej ją lubię – odparłam z szerokim uśmiechem.
Dotarliśmy na drugie piętro. Claire otworzyła jakieś drzwi po lewej
i niemal wepchnęła nas do środka. Czekało tam bardzo dostojne małżeństwo, które znałam już z obrazów. Lord i Lady Vermillion prawie w ogóle nie zmienili się od czasu, gdy zostali namalowani. Szczerze mówiąc, zdziwiłabym się, gdyby było inaczej. W efekcie miałam wrażenie,
że z jednego Noxa, którego już znałam, zrobiło się dwóch. Ojciec Nekromanty naprawdę był podobny do syna, a jakimś dziwnym trafem i matka niewiele się od niego różniła. Gdybym po raz pierwszy spotkała ich w Helfling, w łachmanach i w głębi slumsów, i tak bym wiedziała, kim są.
- Nox… – wymamrotała Lady Vermillion i ostrożnym krokiem do nas podeszła – urosłeś.
Zawahała się, a potem przytuliła Nekromantę, jak gdyby chciała go udusić. Ciekawe, czy smród śmierci jej nie przeszkadzał, czy była na tyle skupiona na odzyskanej zgubie, że go nie czuła.
Dopiero, gdy to pomyślałam, uświadomiłam sobie, że odór rozkładających się ciał nie dał mi się we znaki od bardzo dawna. W zasadzie, czułam go tylko raz. W spelunie „Pod Perłą”, gdzie zobaczyłam Nekromantę po raz pierwszy. Czyżby tylko mi się to zdawało przez ilość spożytego alkoholu? Kiedy
w końcu Lady Vermillion odkleiła się od syna, podszedł do niego ojciec.
- A więc wróciłeś – stwierdził głosem, w którym nie dało się rozpoznać ani żalu, ani radości. Brzmiało to jak obojętne „cześć” rzucane znajomym na ulicy. Najwyraźniej Nekruś nie spodziewał się niczego innego, bo skinął głową.
- Tak, ojcze – odparł – ale zrobiłem to, by móc się z wami pożegnać.
- Co masz na myśli?
- Hefren was nie poinformowała? – spytał zaskoczonym głosem, a ciszej dodał – tak samo, jak nie powiedziała mi, czego spodziewać się po Claire.
Spojrzał ojcu prosto w oczy i powiedział beznamiętnie:
- Jestem jedną z ofiar epidemii. W tej chwili podróżuję z Verbenn– łaskawie wskazał na mnie – do pewnego miejsca, aby przeprowadzić rytuał, który w razie powodzenia mi odbierze całą magiczną moc, ale jej umożliwi uleczenie wszystkich chorych, ze mną włącznie.
- Rozumiem, że w takim wypadku powrócisz, aby jednak objąć władzę nad Rodem? – spytał Lord.
Nox niechętnie skinął głową. Jego matka zauważyła jednak coś, co ojcu umknęło.
- A co się stanie w razie niepowodzenia?
- Zarówno ja, jak i panna Arcan pójdziemy do Azis na miód.
Osobiście znałam wersję z piwem, ale Demony pewnie nadały jej „szlachetności”, zmieniając chmiel i zboże na owoc pracy pszczół. Zapewne zresztą wcale nie chodziło o miód, którym słodzi się herbatę.
Dopiero teraz państwo Vermillion zwrócili na mnie większą uwagę.
- Arcan? Czy to przypadkiem nie jest sangrijski Ród Siódmych?
Skinęłam głową.
- Niedawno wyprowadziliśmy się ze stolicy w nieco bardziej ustronne miejsce.
- Nie wierzę, że przedstawicielka akurat tej rodziny podróżuje nie dość, że z Cynobrowym Demonem, to jeszcze Nekromantą – wymamrotała Lady.
- Cynobrowym? – spytałam niepewnie.
- Cynober to tłumaczenie słowa Vermillion z Języka Śmierci – wyjaśnił Nox – niespecjalnie nas lubią w Vampirae, jak miałaś szansę zauważyć w Sangrii.
- Szczerze mówiąc, nigdy nie słyszałam takiego określenia – odparłam – owszem, słyszałam twoje nazwisko, gdy zawzięcie szukałam Aspera, ale o samym Rodzie nikt nic nie wspominał.
- To dlatego, że od czasu, gdy Nox nas opuścił – wtrąciła Claire – straciliśmy nieco na znaczeniu, bo to hańba, żeby Dziedzic porzucał rodzinę.
- Wasze pałace nie wyglądają na zaniedbane – stwierdziłam.
- Straciliśmy na znaczeniu, ale Hefri świetnie wszystko rozegrała i dzięki temu nasze zyski z handlu i polityki się nie zmieniły. Jedynie nieco się wycofaliśmy z areny międzynarodowej.
- No widzicie – wtrącił się Nekromanta – moje odejście okazało się lepszym wyjściem, niż gdybym miał zostać.
Wszyscy posłali mu mordercze spojrzenia. Z wyjątkiem mnie. Na widok mojego raczej pytającego wzroku westchnął.
- Jestem fatalnym biznesmenem. Politykiem raczej też. Gdybyśmy byli w stanie wojny, mógłbym się przydać, zajmując oficerski stołek, ale w czasie pokoju byłbym tylko kulą u nogi.
- Skoro o nogach mowa – wtrącił Lord Vermillion i wskazał na fotele przy kominku – usiądźcie. Za pół godziny podadzą kolację, myślę, że do tej pory zdołamy dowiedzieć się chociaż części tego, co nas interesuje.


Muszę przyznać, że trochę Noxowi zazdrościłam. Gdybym to ja wróciła do domu po dwudziestu siedmiu latach milczenia, rodzice nie przywitaliby mnie nawet w połowie tak radośnie jak Nekromantę. Matka by spytała, gdzie się szlajałam, a ojciec nałożyłby na mnie taki szlaban – i co z tego, że teoretycznie jestem pełnoletnia, przecież dwadzieścia trzy lata to bardzo mało – że przez rok bym się nie pozbierała. Tymczasem Nekruś dostał kolację, ciepłe łóżko i słowa pochwały za wszystko, czego się nauczył oraz za dołączenie do Niflheimu. To też było dla mnie paradoksem. W życiu nie pochwaliłabym dziecka za wstąpienie do sekty, nawet tak liberalnej.
Ostatecznie, bardzo niechętnie, Nox powiedział Claire i rodzicom, gdzie zmierzamy. Na to zareagowali już nieco mniej pozytywnie.
- To niebezpieczne – zauważyli. Ledwie powstrzymałam się od wybuchnięcia śmiechem. Chyba nie wiedzieli, jak niebezpieczne rzeczy robił ich syn. Jego siostra dała wtedy upust najwyraźniej tłumionym emocjom. Wywrzeszczała Noxowi w twarz, że nie może umrzeć i znowu jej zostawić, po czym wybiegła z pokoju z rykiem.
Kolacja minęła nam w niezbyt przyjemnej atmosferze, aż w końcu nadal obrażona Claire wstała i z dumnym wyrazem twarzy wyszła z jadalni. Dopiero wtedy wszyscy odetchnęli. Czułam się nie na miejscu. Co ja tu w ogóle robiłam? Nekromanta wrócił do domu, żeby pożegnać się z rodziną,
ale po co zaciągnął tu i mnie? Oczywiście, wszyscy byli dla mnie uprzejmi, dostałam sypialnię i nawet pokojówkę do spełniania wszystkich moich zachcianek, ale i tak nie było to w porządku.


Późnym wieczorem nie wytrzymałam. Założyłam nieodłączny płaszcz, dla pewności przypasałam Daenerys i ruszyłam do wyjścia. Byłam pod bramą, gdy dogonił mnie, najwyraźniej śledzący moją biedną osobę, służący. Łaził ze mną od kolacji, cały czas trajkocząc o jakichś głupotach.
- Panienko, wychodzi panienka? – spytał, sapiąc jak zziajany pies.
Odwróciłam się w jego stronę.
- Idę na spacer – odparłam – chcę zobaczyć ogrody.
- Na tyłach pałacu również…
- Miejskie ogrody – przerwałam mu – jestem ciekawa środkowego kręgu.
- W takim razie, proszę mi pozwolić panienkę oprowadzić.
- Nie trzeba.
- Nalegam…
- Wystarczy – usłyszałam za plecami głos, od którego zjeżyły mi się włoski na karku – sam oprowadzę panienkę Arcan.
Służący wytrzeszczył oczy, ukłonił się i, mamrocząc „oczywiście, jak panicz sobie życzy”, wycofał się w stronę pałacu.
Odwróciłam się z ponurym westchnieniem. W cieniu bramy, oparty o słup, stał Nox. Tylko jego oczy błyszczały w świetle zachodzącego słońca. Że też wcześniej go nie zauważyłam.
- Śledzisz mnie? – przybrałam wrogi wyraz twarzy.
- Gdzieżbym śmiał, własnego gościa? – spytał, wykrzywiając wargi w tym swoim irytującym uśmieszku, ale zaraz spoważniał i dodał – sam chciałem się przejść.
- Ta, akurat – burknęłam – rozumiem, że ciebie nie uda mi się spławić?
- Nie masz szans – odparł.
Ruszyliśmy razem w stronę najbliższego, jak twierdził Nekromanta, parku. Po drodze mijaliśmy Demony i Demonice, którzy, na widok odsłoniętego symbolu na szyi Noxa, kłaniali nam się lub witali nas przyjaźnie.
- Znasz ich? – spytałam z zainteresowaniem.
Nekromanta skinął głową kolejnemu przechodniowi, po czym spojrzał
na mnie i uśmiechnął się delikatnie.
- Widzę ich pierwszy raz w życiu – odparł.
Przełknęłam uwagę, która cisnęła mi się na usta. Zamiast tego zapytałam;
- Od kiedy to Demony są tak przyjazne?
- Od nigdy. To tylko gra. Polityka. Ghul wie, co jeszcze.
No jasne. Nigdy nie interesowało mnie życie wyższych klas, toteż
nie uważałam na lekcjach, które miały mnie nauczyć tych wszystkich dziwactw. Nox najwyraźniej zapamiętał przekazane mu przez nauczyciela nauki, chociaż był wtedy zaledwie dzieckiem. Drzwi do ładnej i zadbanej kamienicy obok nas otworzyły się i wypadł z nich starszy Demon. Za nim wybiegła pokojówka, mówiąc mu, że nie wziął szalika. Jej pan prychnął
z irytacją, kazał wrócić kobiecie z powrotem do kuchni i wmieszał się między przechodniów. To mi o czymś przypomniało.
- Jutro też spędzisz pół poranka na kłótniach z pokojówką? – spytałam, przypominając sobie cyrk z domu Hefren.
Odwrócił wzrok z irytacją.
- Megalopolis rządzi się swoimi prawami. Sapiens są tam tak spaczeni,
że nawet mężczyźni nie ubierają się samodzielnie – w jego głosie czuć było niechęć – tutaj nikt nie będzie próbował założyć mi koszuli, o spodniach
nie wspominając.
- Twoja siostra wyglądała na normalną.
- Niewiele rzeczy jest w stanie wpłynąć na Hefren. Zresztą Megalopolis jest opętane przez kobiety. A one dla zabawy wprowadziły taką modę.
- Nie podoba ci się, że to nie mężczyźni tam rządzą, seksisto? – spytałam
z irytacją.
Puścił moją uwagę mimo uszu.
- Jesteśmy na miejscu.
Rozejrzałam się. Park, w którym się znaleźliśmy, był piękny, chociaż księżycowe kwiaty jeszcze nie zakwitły. Ogromne, wiekowe drzewa dawały przyjemne schronienie przed słońcem, a teraz, gdy było ono bliskie zachodu, rzucały długie cienie na przechodniów i rosnące wszędzie kwiaty. Gdzieniegdzie posadzono tuje i róże, ale nikt ich nigdy nie przycinał w żadne dziwne figury. Rośliny rosły niemal dziko. Kątem oka zauważyłam skradającego się gdzieś lisa. Ruszyliśmy z wolna w głąb parku. Mijaliśmy kolejne ławki, magiczne, świecące delikatnym światłem lampki
i najdziwniejsze wytwory natury. W końcu uświadomiłam sobie, że idziemy pod górę. Stok był tak łagodny, że w pierwszej chwili nawet tego
nie zauważyłam. Później jednak zaczął się robić coraz bardziej stromy,
aż natrafiliśmy na schody. Zatrzymałam się i rozejrzałam wkoło. Nie miałam pojęcia, gdzie się znalazłam.
- Stało się coś? – Nox wyrwał mnie z zamyślenia. Przez cały czas milczał, a ja niemal zapomniałam, że mi towarzyszył. W duchu podziękowałam mu,
że przegonił tamtego służącego i sam ze mną poszedł. On przynajmniej potrafił nic nie mówić, a poza tym sama bym chyba nie potrafiła wrócić
do pałacu. Po drodze minęliśmy zbyt wiele skrzyżowań i bocznych ścieżek.
- Nic, nic – odparłam szybko i się z nim zrównałam. Wolałabym się spalić niż przyznać Nekromancie, że jego towarzystwo mi nie przeszkadza.
Ruszyliśmy pod górę i w końcu stanęliśmy na jej szczycie. Nox podszedł do drewnianej barierki. Byliśmy na skraju lasu.
- Spójrz – wskazał na niebo. Znajdowaliśmy się nad drzewami, więc gdy spojrzałam, gdzie mi wskazał, niemal zaparło mi dech w piersiach. Słońce już zaszło, a pomimo blasku bijącego od miasta, gwiazdy były doskonale widoczne. Ale nie to mnie tak zachwyciło. Wysoko nad nami migotała, wijąc się i błyszcząc, srebrna zorza polarna.
- Piękna… - wyrwało mi się. Nekromanta skinął głową. Oparł się
o barierkę. Przez chwilę pozwolił mi zachwycać się niebem, ale w końcu postanowił przerwać tą piękną chwilę.
- Nie jestem w stanie jutro wyruszyć w dalszą drogę – powiedział cicho.
Spojrzałam na niego pytająco.
- Dlaczego?
- Mój stan znowu się pogorszył – mruknął – potrzebuję odpoczynku.
- Ile?
- Co najmniej dwa dni.
Skinęłam głową ponuro.
Ruszyliśmy w drogę powrotną. Czasu starczyło nam na zwiedzenie tylko tego parku, jak powiedział mi Nox, jednego z trzech największych w mieście. Gdy znaleźliśmy się na dole, Nekromanta opadł ciężko na najbliższą ławkę. Spojrzałam na niego badawczo. Nie wyglądał, jakby miał zaraz stracić przytomność. Miał raczej pogodny wyraz twarzy.
- Za jakąś godzinę zakwitną kwiaty – powiedział.
Spojrzałam na niego zdezorientowana.
- Przecież dopiero, co zaszło słońce.
- Jesteśmy na północy – zauważył – w środku lata noc trwa zaledwie cztery godziny, więc wczesną jesienią od zachodu do północy też nie jest tak długo.
- Jak wy tu możecie żyć? – spytałam ze szczerym zainteresowaniem. Usiadłam obok Nekromanty – w zimie dnie muszą być bardzo krótkie.
- Są. Dłużej wtedy śpimy – odparł z dziwną radością – ale Demony lubią noc. Nie przeszkadza nam, a bywa milsza od dnia. Jako Wampirzyca powinnaś coś o tym wiedzieć.
- Wiem – burknęłam – chcesz tu przesiedzieć całą godzinę?
- A czemu by nie? To najlepsze miejsce. Najwięcej kwiatów. I najlepsze gatunki.
Westchnęłam.
- Jak to jest, że ciebie rodzice przyjęli tak ciepło? – spytałam – mnie by jeszcze pogonili po takiej akcji jak twoja.
- Jakiej akcji?
- Nie zgrywaj idioty – burknęłam.
Ku mojemu przerażeniu, Nox wybuchnął śmiechem. Przez dłuższą chwilę patrzyłam na niego jak na wariata.
- Proszek szalonej staruszki na powrót zaczął działać? – spytałam ponuro.
- Nie, to nie to – odparł, powoli się uspokajając. Faktycznie, tym razem
nie był spięty, a wręcz rozluźniony. – Po prostu… Szczerze mówiąc,
nie wierzyłem, że uda nam się tu dotrzeć bez większych problemów ani, że będę w ogóle miał czego szukać w pałacu.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
- Bez większych problemów? Prawie zginęłam, a ty mi mówisz „bez większych problemów”?
Zerknął na mnie z ukosa. Powoli się uspokajał. Oparł łokcie o kolana,
a brodę na dłoniach.
- Miałem na myśli spotkanie z Asperem – mruknął – poza tym chyba się nie doceniasz. Jesteś bardzo żywotna.
- Jak na Siódemkę przystało – przytaknęłam – ale i tak nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
- Bo sam nie wiem. Tym bardziej, że moje pożegnanie z nimi nie było zbyt… miłe. Poza tym, jak by to wyglądało, gdyby wyrzucili własnego syna, zwłaszcza po tym, jak ogłosili, że zaginął?
- Zaginął?
Nox skinął głową.
- Dla zachowania twarzy musieli coś wymyśleć. Wystarczającym poniżeniem było, że to Hefren przejęła obowiązki dziedzica. Ale widziałaś minę ojca. Wyglądał, jak gdyby podstawiono mu pod nos zdechłego szczura.
- Demony, a do tego Nekro-rodzinki, chyba lubią zdechłe szczury – zauważyłam.
- Tak, zdechłe szczury to szczyt naszych marzeń – odparł z sarkazmem – przynajmniej mój zawód nie hańbi imienia rodziny.
- Nekromancja i szlachetność, co?
- Nekromancja i szlachetność. Swoją drogą, czemu twierdzisz, że twoi rodzice by cię wyrzucili, gdybyś wróciła po takiej akcji, jak moja?
Odwróciłam wzrok. Oparłam się wygodnie o ławkę i wpatrzyłam
w prześwitującą między koronami drzew zorzę.
- A co cię to obchodzi?
- Skoro ty możesz zasypywać mnie pytaniami, to chyba ja też mogę się czegoś o tobie dowiedzieć, nie?
Prychnęłam. Niech ten Nekruś da mi spokój.
- Czy ja ci wyglądam na dziewczynę, która lubi o sobie mówić? Nie mam zamiaru ci się zwierzać. Jeśli uda ci się przeżyć, to wszystko wygadasz swoim ghulowym przyjaciołom, a oni wypaplają innym i w końcu niechlubne plotki o mojej biednej osobie trafią do ojca albo, co gorsza, matki. Nie ma mowy.
- Problem w tym – odparł z przekąsem – że nie mam wielu przyjaciół.
W zasadzie Catherine jest jedyna.
- Nie dziwię się – odparłam – ale witam w klubie.
- Baax?
- Baax. Tak czy inaczej, wygadasz pierwszemu lepszemu idiocie, kiedy się upijesz. A na pewno to zrobisz z żalu po utracie mocy. Nie ma mowy.
- Gdybym ja ci spróbował nie odpowiedzieć, nie skończyłoby się to dla mnie dobrze.
- Taka mała różnica między nami – odparłam z ironią – ja potrafię rozkazywać żywym. Ty tylko trupom.
Zamilkł. Czyżby udało mi się go urazić? Opuścił lewą rękę i zaczął kręcić dłonią w jakiś dziwny sposób. Ziemia przed nami zafalowała i wyłonił się
z niej chudy, skudlony, czarny kocur. Gdzieniegdzie miał łyse plamy skóry, jak gdyby ktoś mu wyrywał sierść garściami. Miauknął przeraźliwie i wlepił w nas martwe spojrzenie szarozielonych, szklistych oczu.
- Eee… Nox… Myślałam, że powinieneś się oszczędzać. I po Ghula
ci przyzywać kota?
Nekromanta się wyprostował i przez chwilę mierzył owoc swoich czarów wrogim spojrzeniem. Zawarczał jak pierwszorzędny kocur. Po chwili zwierzak ponownie miauknął i rozpłynął się w powietrzu, zostawiając
po sobie tylko smród zgnilizny.
- To jeden z moich pierwszych Nieumarłych – mruknął Nox ponuro – Pan Zło. Nie potrafiłem wtedy jeszcze dobrze preparować ciał, więc powoli się rozkłada.
- A po co go przyzwałeś?
- Wiesz, że mam problemy z kontrolowaniem przepływu energii magicznej. A ten Ghul nie został odpowiednio zapieczętowany, więc czasem pojawia się nawet, gdy tego nie chcę.
- To po co tak dziwnie kręciłeś nadgarstkiem?
- Coś mi się w nim przestawiło i chciałem go rozruszać.
„Ta, jasne”, pomyślałam. Przed oczami stanął mi obrazek z piekła rodem. Nox, w swoim standardowym, czarnym płaszczu, z kordonem Nieumarłych
i czarnym, rozkładającym się kotem pod ręką. Stuprocentowy Nekromanta. Jeszcze będzie mi się śnił po nocach. Brrr. Westchnęłam.
- Nigdy za dobrze się z nimi nie dogadywałam.
Zerknął na mnie, najwyraźniej nie wiedząc, o co mi chodzi.
- Z rodzicami – uściśliłam – traktowali mnie jak Dziecko Cud tylko dlatego, że jestem Siódemką. Działało mi to na nerwy, więc zaczęłam sprawiać kłopoty. Im więcej, tym lepiej. W końcu, z obawy przed zbyt wielkim skandalem, rodzice zmusili mnie do przeprowadzki do tamtego zapyziałego miasteczka. W sumie nawet dobrze się złożyło, bo było tam dużo lasów, po których mogłam się włóczyć. Wtedy spotkałam Baaxa i osiedliliśmy się w „Perle”.
- W tamtej spelunie?
- Tak – burknęłam – byłam sprawczynią całkiem sporej liczby skandali,
ale moja rodzinka już zadbała, żeby zachowały się tylko w obrębach naszej wsi. W końcu doszło do tego, że tolerowali mnie tylko z racji mojej wiedźmowatości. No, szczerze mówiąc, nie wyrzuciliby mnie, w końcu jestem Siódmą. Ale ciebie na pewno by nie przyjęli. Wykopaliby cię na drugi koniec Endurionu.
Prychnął, ale nie odpowiedział. Przez dłuższy czas siedzieliśmy
w milczeniu. W końcu Nox wyprostował się i mruknął cicho;
- Zaczyna się.
Podniosłam wzrok. Przez korony drzew przebijało się srebrne światło księżyca. Teraz w jakiś magiczny sposób zaczęło odbijać się od pąków kwiatów i rozświetliło cały las. Znikąd pojawiły się świetliki. Jakaś część mojej świadomości próbowała protestować. Przecież robaczki świętojańskie nie latają nawet późnym latem, co mówić o wczesnej jesieni! Ale oczy potwierdzały to dziwne zjawisko. Złotozielone światełka otoczyły nas
ze wszystkich stron. Nigdy nie widziałam aż tylu świetlików.
 - Masz szczęście – oznajmił niewiadomo skąd Nekromanta – trafiliśmy
na pełnię. Efekt będzie mocniejszy.
Syknęłam, żeby go uciszyć, bo robaczki znajdujące się najbliżej nas,
na dźwięk jego głosu, zgasły. Po chwili jednak znowu się rozświeciły.
Pąki kwiatów zaczęły się powoli podnosić i rozkwitać. Gdy w końcu rozwinęły się w pełni, uświadomiłam sobie, że one nie tylko odbijały światło księżyca. Te rośliny emanowały własną, błękitną poświatą. Niektóre z nich wyglądały jak delikatne, duże irysy. Inne jak róże, krokusy, tulipany a nawet storczyki. Tuż obok mnie podniosła się na smukłej łodydze zwartnica. Nieco dalej wzrosła kępką amarylisów i cantedeskii. Kątem oka zauważyłam,
że Nox pochylił się z głupim wyrazem twarzy nad jarzącą się lekko różową barwą neriną. Moje nozdrza wypełnił słodkawy zapach, z jakim do tej pory miałam do czynienia jedynie w kwiaciarniach. Mimowolnie wygięłam wargi w dość rozmarzonym uśmiechu.
Rozejrzałam się. Pod brzozopodobnym drzewem stojącym jakieś dwadzieścia metrów dalej, zza mieszaniny strelicji, odętek, ostróżek, firletek lilii dostrzegłam wąski pysk przyczajonego lisa. Obserwował mnie wielkimi, brązowymi oczami, jak gdyby chciał powiedzieć „co się tak gapisz, wiedźmo?”. Odwrócił się do mnie ogonem i zniknął w cieniu pobliskiego jałowca. Jego reakcja pozwoliła mi się nieco otrząsnąć. Zamknęłam usta,
które nieświadomie otworzyłam. Świetliki nagle trochę przybladły, a kwiaty straciły swój blask. Ich zapach wydał mi się ciężki i przytłaczający, niemal nieprzyjemny.
Zerknęłam na Noxa. Miał zamknięte oczy. Pochylił się do przodu, opierając łokcie na kolanach. Co gorsza, chyba coś mamrotał. Nie mogłam rozpoznać słów. Musiał używać języka Śmierci. Westchnęłam. Już miałam
go szturchnąć, żeby przestał czarować i pokazał mi, jak wrócić do pałacu,
gdy uświadomiłam sobie, że oprócz niezrozumiałych słów docierała do mnie też… melodia. Nekromanta coś nucił. No nie, pomyślałam, przez te kwiaty
do reszty rzuciło mu się na mózg
. Mimo to, nie przerwałam mu od razu.
Nie wyczuwałam płynącej od niego energii magicznej, więc najwyraźniej
po prostu sobie śpiewał. Jeszcze raz rozejrzałam się po parku. Upewniwszy się, że żaden obrażony lis już się na mnie nie patrzy, sprzedałam Nekromancie mocnego kuksańca. Rzucił mi średnio przytomne spojrzenie. Pomyśleć,
że nawet upojony księżycowymi kwiatami potrafił przybrać urażone spojrzenie.
- Chodź, Nekrusiu – burknęłam – nie wiem jak ty, ale ja chcę już wracać.


Nocne koszmary zdecydowanie nie są smocze.
Kiedy Wampiry śpią, bardzo rzadko mają jakiekolwiek sny. Zwykle przez całą noc towarzyszy nam ciemność. Podobno kiedyś, przed Wielką Wojną, moja rasa zazwyczaj miała sny prorocze. A jeszcze dawniej nasze sny obejmowały to samo co nocne mary zwykłych ludzi - marzenia, pragnienia, podświadome uczucia.
Tym razem nie byłam tylko obserwatorem, byłam sobą - tak jakbym miała odegrać jakąś ważną rolę. Znajdowałam się w wielkiej sali, której jedyną ozdobą były wielkie okna ukazujące straszliwą burzę na zewnątrz. Na środku pomieszczenia stała samotna postać. Kiedy do niej podeszłam, rozpoznałam
w niej boginię Azis.
-Pani – ukłoniłam się – Czy jest coś, czego ode mnie żądasz?
-Tyle złych spojrzeń, krwi i ciał - wyszeptała, stojąc do mnie tyłem –
ta kraina wkrótce zniknie, a ja razem z nią.
Czułam się zdezorientowana, tak jakbym znalazła się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie.
-Verbenn Murish Rosanne Arcan – powiedziała, odwracając się do mnie – Nawet nie wiesz jak wiele od ciebie zależy.
Wzdrygnęłam się na dźwięk moich imion. Nikt, poza moimi rodzicami,
nie wiedział, jak dokładnie się nazywam. No, ale Azis to bogini.
- Jeżeli twoja misja się nie powiedzie, zawiedzie wszystko – machnęła  ręką, a obok niej pojawił się trójwymiarowy obraz, który nagle ożył – Świat, który znasz, zniknie. Nastaną wieki ciemności, w których wszystkie rasy zginą.
To co pokazywała mi bogini, nie wyglądało zachęcająco, nawet dla wampira, który potrafi się przystosować prawie do każdego środowiska. Spiętrzone góry zwłok istot wszystkich ras poniewierały się wszędzie. Wszyscy umierali w strasznych męczarniach, tak jakby coś niszczyło ich
od środka. Ciała wiecznie młodych istot były zniszczone i wyglądały,
jak gdyby należały do starców.
- Ale przecież po każdej nocy nastaje dzień – próbowałam oponować dopiero, co zobaczonym wizjom.
- Nie po tej. To tylko obraz tego, co może się zdarzyć. Od powodzenia misji twojej i mojego sługi zależy dosłownie wszystko. Nawet istnienie bogów.
Wizja zniknęła.
- Moja córko, stoisz na rozdrożu. Będziesz musiała stanąć oko w oko
z tym, o czym się nawet myśleć. To, co trawi teraz Demony, to tylko przedsmak tego, co może się stać.
- Jaki mam wybór? – zapytałam, żałując, że w ogóle się urodziłam.
- Każde wyjście niesie ze sobą ofiary i żadne nie jest lepsze od innych.
Nie możesz uratować tego, co dla ciebie najważniejsze. W twoim losie wyraźnie widzę linię śmierci. Czy dasz radę poświęcić siebie dla innych?
Dlaczego boginie zawsze, kiedy dramatyzują, zaczynają mówić tajemniczym szyfrem?
- Pani... Zrobię to, co należy do mnie i mojego losu.
W tym momencie sen zaczął wirować, a bogini znikać. Otoczenie uległo zmianie, a ja znalazłam się w zupełnie innym miejscu.
Stałam przed mężczyzną, który wydawał mi znajomy i uśmiechał się zimno. Jego oczy były puste, tak jakbym stała przed Nieumarłym.
-Filia Nocte, witam w moich skromnych progach – roześmiał się drwiąco, pokazując otaczający nas las.
- Kim jesteś? – zapytałam, próbując dobyć miecz, którego, ku swojemu zdumieniu, nie miałam przy pasie.
Mężczyzna pokręcił głową z niezadowoleniem.
- Jestem tym, którego znasz, ale nigdy nie spotkałaś – wykonał dziwny gest lewą ręką – Zobacz, kogo specjalnie dla Ciebie przyprowadziłem.
W ciemności zaczęła rysować się znajoma sylwetka. Nie była już zimna
i martwa, ale jak najbardziej żywa.
- Skyrim! – krzyknęłam, rzucając się do postaci, ale mag machnął dłonią
i zostałam unieruchomiona w połowie ruchu. Tymczasem moja siostra upadła na ziemię.
-Verbenn – szepnęła –mówiłam, żebyś mnie nie szukała.
Nie mogłam mówić. Nie mogłam nawet poruszyć palcem. Byłam zdolna tylko do widzenia.
-Widzisz... Odnalazłem twój najcenniejszy skarb, złotko – kontynuował mężczyzna z przekąsem – I postanowiłem, że pokażę ci, co z nim zrobię.
Skupiłam się na przywołaniu swojej mocy. Gdzieś na dnie mojej świadomości, leżały pokłady mojego „światła”, teraz przez coś zablokowane.
- Nie... Zostaw ją – udało mi się wymamrotać.
- Nie lubię, kiedy moje ofiary mówią – zacmokał zniesmaczony, patrząc
na Skyrim, która zdołała powiedzieć coś chrapliwym szeptem – Torturowałem ją, ale wykazała się nadzwyczajną zdolnością regeneracji... Oddałem
ją mojemu uczniowi, aby uczynił ją Nieumarłą. Chłopak był ostatnią osobą, która mogła cię spotkać. A ty nie dość, że go poznałaś, to jeszcze znalazłaś
tę dziewczynę... Szukałem czegoś, co jest sporo warte, a potem okazało się,
że po prostu pomyliłem siostry!
Jeszcze. Tylko. Moment.
Brakowało mi przenośnego milimetra, żeby złamać magiczne blokady.
-Hmmm. Myślę, że jeżeli strącę ją w Pustkę, to już nigdy jej
nie odnajdziesz.
Moje wewnętrzne ja zamarło.
- Szkoda, że na razie to tylko realny sen, w którym nie mogę skrzywdzić Ciebie – kontynuował z dziwnym smutkiem w głosie.
Demon Sadysta? Było takich wiele. Ale jego głos i twarz…
Asper.
- A teraz patrz na ostatnie chwile Skyrim Vestes Arcan, kochanie.
Wzywał jakąś wielką siłę. Drzewa zadygotały, jakby się czegoś bały. Nawet najmniejsze zwierzęta zaczęły uciekać, byle dalej od tego Demona.
Obok miejsca, w którym leżała Skyrim, pojawiła się wielka szczelina. Moja siostra próbowała się odsunąć, ale coś przyciągało ją do krawędzi.
Asper podszedł do niej i kopniakiem zepchnął ją w dziurę.
Ułamek sekundy później moja moc wybuchła ze zdwojoną siłą.
-NIEEE! - krzyknęłam.


Mimo że się obudziłam, krzyczałam dalej. Miałam wrażenie, że moja dusza rozpada się na kawałki.
-P...Panienko – służąca w nocnym czepku nieśmiało zaglądała do mojego pokoju – Czy coś się stało?
Zwinęłam się w kłębek i starałam uspokoić oddech.
- Odejdź – powiedziałam nieco ostrzej, niż zamierzałam – Albo nie... Zaprowadź mnie do Noxa. 
Zamierzałam sprawdzić, czy mój sen był prawdziwy i poprzeć go faktami.
- Ależ... – kobieta wybałuszyła oczy, zaskoczona moją prośbą.
- Zaprowadź mnie tam – wycedziłam – Potem będziesz mogła odejść.
Kobieta poprowadziła mnie ciemnymi korytarzami, które wydawały się wielokrotnie dłuższe niż za dnia. Na ostatnim piętrze stanęła przed drzwiami
z czarnej dębiny, ukłoniła się i uciekła.Kiedy Nox mówił, że Claire jest przeciwnością Hefren, a nawet 
ją pobieżnie opisał, spodziewałam się spotkać wiecznie uśmiechniętą Demonicę w tonach falbanek, różowego brokatu i jedwabiu. Tymczasem
na Nekromantę rzuciło się czarne czupiradło, które okazało się właśnie jego najmłodszą siostrą. Chyba coś było nie tak. Zresztą sam Nox wyglądał
na nieźle zaskoczonego.
- Urosłaś – wykrztusił w końcu i z wyraźnymi problemami wyplątał się
z uścisku siostry.
- A jak podoba ci się mój nowy styl? – spytała z dziwnym błyskiem w oku. Poderwała się i zakręciła na jednej nodze w kółko. Przyjrzał jej się z bardzo krzywą miną, ale kiedy na niego na powrót spojrzała, przybrał nieco bardziej zadowoloną minę.
- Jest… - najwyraźniej szukał odpowiedniego określenia – oryginalny.
- Strażnik poinformował telepatofonem lokaja, więc wiedzieliśmy, że zaraz będziecie, a nie chciałam dłużej czekać – zaczęła trajkotać – powiedziałam,
że sama ci otworzę no i tak zrobiłam. Tak się cieszę, że nareszcie wróciłeś! Hefri mówiła, że nie żyjesz, ale jej nie uwierzyłam. I, jak się okazało, słusznie!
Nox pokręcił głową i wstał, otrzepując się z pyłu, którego nie było. Ewidentnie przyzwyczaił się do upadków na polnych drogach. Najpierw felerna jarzębina, a później wywróciłam go, gdy ćwiczyliśmy szermierkę, trzy dni temu. Szkoda, że udało mu się wybronić. Miałam przynajmniej
tę satysfakcję, że kiedy się zasłonił przed moim kolejnym ciosem, to tak stłukł sobie łokieć, że całą dobę wolał w ogóle nie ruszać ręką. Trochę szkoda,
że jej nie złamał.
- Co to telepatofon? – spytał – I kiedy Hefren powiedziała ci coś takiego?
- Nazywam tak rozmowy telepatyczne – odparła uśmiechając się szeroko – A Hefri tak mówiła jakieś pięć lat temu.
Pokręciłam głową. Punkowa dziewczyna, która używa zdrobnień tego typu niezbyt mnie przekonywała.
- Claire, ona nie myliła się aż tak – stwierdził Nekro ponurym głosem – naprawdę nie zostało mi wiele czasu.
- Nie wierzę – burknęła – w końcu jesteś Magiem.
- No właśnie – mruknął, ale siostra już go nie słuchała. Pociągnęła
go za rękę w stronę domu. Dopiero gdy mnie mijała, zaszczyciła mnie zaskoczonym spojrzeniem.
- A, ty pewnie jesteś jego żoną? – spytała przyjaznym tonem – miło mi, jestem Claire Vermillion.
Wlepiłam w nią oczy jak spodki. Nox też wpatrzył się w nią skonfundowany, po czym zaniósł się ostrym kaszlem. Nie wiem, czy miało
to zamaskować śmiech, czy faktycznie dostał ataku.
- Ż- żoną? – spytałam zszokowana – ja i on mielibyśmy…
Spojrzała na mnie zaskoczona.
- To nie jesteście małżeństwem? – nagle jej twarz rozjaśnił szeroki uśmiech – rozumiem, przyjechaliście, żeby nam powiedzieć o swoich zaręczynach!
Jak na komendę Nox i ja jęknęliśmy głośno.
- Nie, Claire – powiedział Nekruś, próbując sprostować sytuację – ona jest tylko moim zleceniodawcą. Jesteśmy tu przejazdem. Chciałem się pożegnać. Hefren kłamała, mówiąc, że jestem martwy, ale niedaleko mi do tego stanu. Na pewno słyszałaś o epidemii wśród naszej rasy, czyż nie? Ja też należę
do zarażonych.
Nareszcie jego siostra spoważniała.
- To słaby dowcip, Nox.
- To nie żart – odparłam ponuro – jeśli moje zlecenie zakończy się powodzeniem, to on przeżyje. Jestem Verbenn Arcan. Wolałabym przywitać się w innych okolicznościach, ale niestety nie było ku temu sposobności.
Łał. Może otworzę kiedyś szkółkę sztuki retorycznej? Claire zmierzyła mnie bacznym spojrzeniem.
- Niech będzie. Ale spróbuj zakończyć to coś, co planujecie, niepowodzeniem, a znajdę cię i osobiście zatłukę.
Nie będziesz musiała, pomyślałam.
- Za mną – rozkazała, przybierając identyczny do Hefren ton głosu,
a potem dodała swoim ewidentnie standardowym szczebiotem – Rodzice się za tobą stęsknili, braciszku.

Pałac w środku był podobny do tego w Megalopolis. Może tylko jeszcze większy, a twarz Noxa na obrazach nie została wypalona. Nawet słodkie było z niego Demoniątko. Zwłaszcza na tym płótnie, na którym trzymał za ogon rozwścieczonego, czarnego i kudłatego kota. Raczej nie darzyli się zbytnią miłością.
- Pan Zło? – domyśliłam się, wskazując na to niezbyt piękne ujęcie.
Nox uśmiechnął się krzywo.
- Dwa dni później wskoczył pod kopyta spłoszonego ogiera. Efekt był dość… Płaski.
- Hefri była strasznie zła – dodała Claire, odwracając się do nas na chwilę – a kiedy zobaczyła, że Nox wskrzesił Zło… To było naprawdę wielkie BUM.
- Bum? – powtórzyłam z nadzieją.
- Wysadziła w powietrze moje biurko ze wszystkimi księgami i zwojami,
z których aktualnie korzystałem – uzupełnił Nekromanta ponuro.
- Coraz bardziej ją lubię – odparłam z szerokim uśmiechem.
Dotarliśmy na drugie piętro. Claire otworzyła jakieś drzwi po lewej
i niemal wepchnęła nas do środka. Czekało tam bardzo dostojne małżeństwo, które znałam już z obrazów. Lord i Lady Vermillion prawie w ogóle
nie zmienili się od czasu, gdy zostali namalowani. Szczerze mówiąc, zdziwiłabym się, gdyby było inaczej. W efekcie miałam wrażenie,
że z jednego Noxa, którego już znałam, zrobiło się dwóch. Ojciec Nekromanty naprawdę był podobny do syna, a jakimś dziwnym trafem i matka niewiele się od niego różniła. Gdybym po raz pierwszy spotkała ich w Helfling,
w łachmanach i w głębi slumsów, i tak bym wiedziała, kim są.
- Nox… – wymamrotała Lady Vermillion i ostrożnym krokiem do nas podeszła – urosłeś.
Zawahała się, a potem przytuliła Nekromantę, jak gdyby chciała go udusić. Ciekawe, czy smród śmierci jej nie przeszkadzał, czy była na tyle skupiona
na odzyskanej zgubie, że go nie czuła.
Dopiero, gdy to pomyślałam, uświadomiłam sobie, że odór rozkładających się ciał nie dał mi się we znaki od bardzo dawna. W zasadzie, czułam go tylko raz. W spelunie „Pod Perłą”, gdzie zobaczyłam Nekromantę po raz pierwszy. Czyżby tylko mi się to zdawało przez ilość spożytego alkoholu? Kiedy
w końcu Lady Vermillion odkleiła się od syna, podszedł do niego ojciec.
- A więc wróciłeś – stwierdził głosem, w którym nie dało się rozpoznać ani żalu, ani radości. Brzmiało to jak obojętne „cześć” rzucane znajomym
na ulicy. Najwyraźniej Nekruś nie spodziewał się niczego innego, bo skinął głową.
- Tak, ojcze – odparł – ale zrobiłem to, by móc się z wami pożegnać.
- Co masz na myśli?
- Hefren was nie poinformowała? – spytał zaskoczonym głosem, a ciszej dodał – tak samo, jak nie powiedziała mi, czego spodziewać się po Claire.
Spojrzał ojcu prosto w oczy i powiedział beznamiętnie:
- Jestem jedną z ofiar epidemii. W tej chwili podróżuję z Verbenn– łaskawie wskazał na mnie – do pewnego miejsca, aby przeprowadzić rytuał,
który w razie powodzenia mi odbierze całą magiczną moc, ale jej umożliwi uleczenie wszystkich chorych, ze mną włącznie.
- Rozumiem, że w takim wypadku powrócisz, aby jednak objąć władzę
nad Rodem? – spytał Lord.
Nox niechętnie skinął głową. Jego matka zauważyła jednak coś, co ojcu umknęło.
- A co się stanie w razie niepowodzenia?
- Zarówno ja, jak i panna Arcan pójdziemy do Azis na miód.
Osobiście znałam wersję z piwem, ale Demony pewnie nadały jej „szlachetności”, zmieniając chmiel i zboże na owoc pracy pszczół. Zapewne zresztą wcale nie chodziło o miód, którym słodzi się herbatę.
Dopiero teraz państwo Vermillion zwrócili na mnie większą uwagę.
- Arcan? Czy to przypadkiem nie jest sangrijski Ród Siódmych?
Skinęłam głową.
- Niedawno wyprowadziliśmy się ze stolicy w nieco bardziej ustronne miejsce.
- Nie wierzę, że przedstawicielka akurat tej rodziny podróżuje nie dość,
że z Cynobrowym Demonem, to jeszcze Nekromantą – wymamrotała Lady.
- Cynobrowym? – spytałam niepewnie.
- Cynober to tłumaczenie słowa Vermillion z Języka Śmierci – wyjaśnił Nox – niespecjalnie nas lubią w Vampirae, jak miałaś szansę zauważyć
w Sangrii.
- Szczerze mówiąc, nigdy nie słyszałam takiego określenia – odparłam – owszem, słyszałam twoje nazwisko, gdy zawzięcie szukałam Aspera, ale
o samym Rodzie nikt nic nie wspominał.
- To dlatego, że od czasu, gdy Nox nas opuścił – wtrąciła Claire – straciliśmy nieco na znaczeniu, bo to hańba, żeby Dziedzic porzucał rodzinę.
- Wasze pałace nie wyglądają na zaniedbane – stwierdziłam.
- Straciliśmy na znaczeniu, ale Hefri świetnie wszystko rozegrała i dzięki temu nasze zyski z handlu i polityki się nie zmieniły. Jedynie nieco się wycofaliśmy z areny międzynarodowej.
- No widzicie – wtrącił się Nekromanta – moje odejście okazało się lepszym wyjściem, niż gdybym miał zostać.
Wszyscy posłali mu mordercze spojrzenia. Z wyjątkiem mnie. Na widok mojego raczej pytającego wzroku westchnął.
- Jestem fatalnym biznesmenem. Politykiem raczej też. Gdybyśmy byli
w stanie wojny, mógłbym się przydać, zajmując oficerski stołek, ale w czasie pokoju byłbym tylko kulą u nogi.
- Skoro o nogach mowa – wtrącił Lord Vermillion i wskazał na fotele przy kominku – usiądźcie. Za pół godziny podadzą kolację, myślę, że do tej pory zdołamy dowiedzieć się chociaż części tego, co nas interesuje.


Muszę przyznać, że trochę Noxowi zazdrościłam. Gdybym to ja wróciła
do domu po dwudziestu siedmiu latach milczenia, rodzice nie przywitaliby mnie nawet w połowie tak radośnie jak Nekromantę. Matka by spytała, gdzie się szlajałam, a ojciec nałożyłby na mnie taki szlaban – i co z tego,
że teoretycznie jestem pełnoletnia, przecież dwadzieścia trzy lata to bardzo mało – że przez rok bym się nie pozbierała. Tymczasem Nekruś dostał kolację, ciepłe łóżko i słowa pochwały za wszystko, czego się nauczył oraz
za dołączenie do Niflheimu. To też było dla mnie paradoksem. W życiu
nie pochwaliłabym dziecka za wstąpienie do sekty, nawet tak liberalnej.
Ostatecznie, bardzo niechętnie, Nox powiedział Claire i rodzicom, gdzie zmierzamy. Na to zareagowali już nieco mniej pozytywnie.
- To niebezpieczne – zauważyli. Ledwie powstrzymałam się
od wybuchnięcia śmiechem. Chyba nie wiedzieli, jak niebezpieczne rzeczy robił ich syn. Jego siostra dała wtedy upust najwyraźniej tłumionym emocjom. Wywrzeszczała Noxowi w twarz, że nie może umrzeć i znowu jej zostawić, po czym wybiegła z pokoju z rykiem.
Kolacja minęła nam w niezbyt przyjemnej atmosferze, aż w końcu nadal obrażona Claire wstała i z dumnym wyrazem twarzy wyszła z jadalni. Dopiero wtedy wszyscy odetchnęli. Czułam się nie na miejscu. Co ja tu w ogóle robiłam? Nekromanta wrócił do domu, żeby pożegnać się z rodziną,
ale po co zaciągnął tu i mnie? Oczywiście, wszyscy byli dla mnie uprzejmi, dostałam sypialnię i nawet pokojówkę do spełniania wszystkich moich zachcianek, ale i tak nie było to w porządku.


Późnym wieczorem nie wytrzymałam. Założyłam nieodłączny płaszcz, dla pewności przypasałam Daenerys i ruszyłam do wyjścia. Byłam pod bramą, gdy dogonił mnie, najwyraźniej śledzący moją biedną osobę, służący. Łaził
ze mną od kolacji, cały czas trajkocząc o jakichś głupotach.
- Panienko, wychodzi panienka? – spytał, sapiąc jak zziajany pies.
Odwróciłam się w jego stronę.
- Idę na spacer – odparłam – chcę zobaczyć ogrody.
- Na tyłach pałacu również…
- Miejskie ogrody – przerwałam mu – jestem ciekawa środkowego kręgu.
- W takim razie, proszę mi pozwolić panienkę oprowadzić.
- Nie trzeba.
- Nalegam…
- Wystarczy – usłyszałam za plecami głos, od którego zjeżyły mi się włoski na karku – sam oprowadzę panienkę Arcan.
Służący wytrzeszczył oczy, ukłonił się i, mamrocząc „oczywiście, jak panicz sobie życzy”, wycofał się w stronę pałacu.
Odwróciłam się z ponurym westchnieniem. W cieniu bramy, oparty o słup, stał Nox. Tylko jego oczy błyszczały w świetle zachodzącego słońca. Że też wcześniej go nie zauważyłam.
- Śledzisz mnie? – przybrałam wrogi wyraz twarzy.
- Gdzieżbym śmiał, własnego gościa? – spytał, wykrzywiając wargi w tym swoim irytującym uśmieszku, ale zaraz spoważniał i dodał – sam chciałem się przejść.
- Ta, akurat – burknęłam – rozumiem, że ciebie nie uda mi się spławić?
- Nie masz szans – odparł.
Ruszyliśmy razem w stronę najbliższego, jak twierdził Nekromanta, parku. Po drodze mijaliśmy Demony i Demonice, którzy, na widok odsłoniętego symbolu na szyi Noxa, kłaniali nam się lub witali nas przyjaźnie.
- Znasz ich? – spytałam z zainteresowaniem.
Nekromanta skinął głową kolejnemu przechodniowi, po czym spojrzał
na mnie i uśmiechnął się delikatnie.
- Widzę ich pierwszy raz w życiu – odparł.
Przełknęłam uwagę, która cisnęła mi się na usta. Zamiast tego zapytałam;
- Od kiedy to Demony są tak przyjazne?
- Od nigdy. To tylko gra. Polityka. Ghul wie, co jeszcze.
No jasne. Nigdy nie interesowało mnie życie wyższych klas, toteż
nie uważałam na lekcjach, które miały mnie nauczyć tych wszystkich dziwactw. Nox najwyraźniej zapamiętał przekazane mu przez nauczyciela nauki, chociaż był wtedy zaledwie dzieckiem. Drzwi do ładnej i zadbanej kamienicy obok nas otworzyły się i wypadł z nich starszy Demon. Za nim wybiegła pokojówka, mówiąc mu, że nie wziął szalika. Jej pan prychnął
z irytacją, kazał wrócić kobiecie z powrotem do kuchni i wmieszał się między przechodniów. To mi o czymś przypomniało.
- Jutro też spędzisz pół poranka na kłótniach z pokojówką? – spytałam, przypominając sobie cyrk z domu Hefren.
Odwrócił wzrok z irytacją.
- Megalopolis rządzi się swoimi prawami. Sapiens są tam tak spaczeni,
że nawet mężczyźni nie ubierają się samodzielnie – w jego głosie czuć było niechęć – tutaj nikt nie będzie próbował założyć mi koszuli, o spodniach
nie wspominając.
- Twoja siostra wyglądała na normalną.
- Niewiele rzeczy jest w stanie wpłynąć na Hefren. Zresztą Megalopolis jest opętane przez kobiety. A one dla zabawy wprowadziły taką modę.
- Nie podoba ci się, że to nie mężczyźni tam rządzą, seksisto? – spytałam
z irytacją.
Puścił moją uwagę mimo uszu.
- Jesteśmy na miejscu.
Rozejrzałam się. Park, w którym się znaleźliśmy, był piękny, chociaż księżycowe kwiaty jeszcze nie zakwitły. Ogromne, wiekowe drzewa dawały przyjemne schronienie przed słońcem, a teraz, gdy było ono bliskie zachodu, rzucały długie cienie na przechodniów i rosnące wszędzie kwiaty. Gdzieniegdzie posadzono tuje i róże, ale nikt ich nigdy nie przycinał w żadne dziwne figury. Rośliny rosły niemal dziko. Kątem oka zauważyłam skradającego się gdzieś lisa. Ruszyliśmy z wolna w głąb parku. Mijaliśmy kolejne ławki, magiczne, świecące delikatnym światłem lampki
i najdziwniejsze wytwory natury. W końcu uświadomiłam sobie, że idziemy pod górę. Stok był tak łagodny, że w pierwszej chwili nawet tego
nie zauważyłam. Później jednak zaczął się robić coraz bardziej stromy,
aż natrafiliśmy na schody. Zatrzymałam się i rozejrzałam wkoło. Nie miałam pojęcia, gdzie się znalazłam.
- Stało się coś? – Nox wyrwał mnie z zamyślenia. Przez cały czas milczał, a ja niemal zapomniałam, że mi towarzyszył. W duchu podziękowałam mu,
że przegonił tamtego służącego i sam ze mną poszedł. On przynajmniej potrafił nic nie mówić, a poza tym sama bym chyba nie potrafiła wrócić
do pałacu. Po drodze minęliśmy zbyt wiele skrzyżowań i bocznych ścieżek.
- Nic, nic – odparłam szybko i się z nim zrównałam. Wolałabym się spalić niż przyznać Nekromancie, że jego towarzystwo mi nie przeszkadza.
Ruszyliśmy pod górę i w końcu stanęliśmy na jej szczycie. Nox podszedł do drewnianej barierki. Byliśmy na skraju lasu.
- Spójrz – wskazał na niebo. Znajdowaliśmy się nad drzewami, więc gdy spojrzałam, gdzie mi wskazał, niemal zaparło mi dech w piersiach. Słońce już zaszło, a pomimo blasku bijącego od miasta, gwiazdy były doskonale widoczne. Ale nie to mnie tak zachwyciło. Wysoko nad nami migotała, wijąc się i błyszcząc, srebrna zorza polarna.
- Piękna… - wyrwało mi się. Nekromanta skinął głową. Oparł się
o barierkę. Przez chwilę pozwolił mi zachwycać się niebem, ale w końcu postanowił przerwać tą piękną chwilę.
- Nie jestem w stanie jutro wyruszyć w dalszą drogę – powiedział cicho.
Spojrzałam na niego pytająco.
- Dlaczego?
- Mój stan znowu się pogorszył – mruknął – potrzebuję odpoczynku.
- Ile?
- Co najmniej dwa dni.
Skinęłam głową ponuro.
Ruszyliśmy w drogę powrotną. Czasu starczyło nam na zwiedzenie tylko tego parku, jak powiedział mi Nox, jednego z trzech największych w mieście. Gdy znaleźliśmy się na dole, Nekromanta opadł ciężko na najbliższą ławkę. Spojrzałam na niego badawczo. Nie wyglądał, jakby miał zaraz stracić przytomność. Miał raczej pogodny wyraz twarzy.
- Za jakąś godzinę zakwitną kwiaty – powiedział.
Spojrzałam na niego zdezorientowana.
- Przecież dopiero, co zaszło słońce.
- Jesteśmy na północy – zauważył – w środku lata noc trwa zaledwie cztery godziny, więc wczesną jesienią od zachodu do północy też nie jest tak długo.
- Jak wy tu możecie żyć? – spytałam ze szczerym zainteresowaniem. Usiadłam obok Nekromanty – w zimie dnie muszą być bardzo krótkie.
- Są. Dłużej wtedy śpimy – odparł z dziwną radością – ale Demony lubią noc. Nie przeszkadza nam, a bywa milsza od dnia. Jako Wampirzyca powinnaś coś o tym wiedzieć.
- Wiem – burknęłam – chcesz tu przesiedzieć całą godzinę?
- A czemu by nie? To najlepsze miejsce. Najwięcej kwiatów. I najlepsze gatunki.
Westchnęłam.
- Jak to jest, że ciebie rodzice przyjęli tak ciepło? – spytałam – mnie by jeszcze pogonili po takiej akcji jak twoja.
- Jakiej akcji?
- Nie zgrywaj idioty – burknęłam.
Ku mojemu przerażeniu, Nox wybuchnął śmiechem. Przez dłuższą chwilę patrzyłam na niego jak na wariata.
- Proszek szalonej staruszki na powrót zaczął działać? – spytałam ponuro.
- Nie, to nie to – odparł, powoli się uspokajając. Faktycznie, tym razem
nie był spięty, a wręcz rozluźniony. – Po prostu… Szczerze mówiąc,
nie wierzyłem, że uda nam się tu dotrzeć bez większych problemów ani, że będę w ogóle miał czego szukać w pałacu.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
- Bez większych problemów? Prawie zginęłam, a ty mi mówisz „bez większych problemów”?
Zerknął na mnie z ukosa. Powoli się uspokajał. Oparł łokcie o kolana,
a brodę na dłoniach.
- Miałem na myśli spotkanie z Asperem – mruknął – poza tym chyba się nie doceniasz. Jesteś bardzo żywotna.
- Jak na Siódemkę przystało – przytaknęłam – ale i tak nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
- Bo sam nie wiem. Tym bardziej, że moje pożegnanie z nimi nie było zbyt… miłe. Poza tym, jak by to wyglądało, gdyby wyrzucili własnego syna, zwłaszcza po tym, jak ogłosili, że zaginął?
- Zaginął?
Nox skinął głową.
- Dla zachowania twarzy musieli coś wymyśleć. Wystarczającym poniżeniem było, że to Hefren przejęła obowiązki dziedzica. Ale widziałaś minę ojca. Wyglądał, jak gdyby podstawiono mu pod nos zdechłego szczura.
- Demony, a do tego Nekro-rodzinki, chyba lubią zdechłe szczury – zauważyłam.
- Tak, zdechłe szczury to szczyt naszych marzeń – odparł z sarkazmem – przynajmniej mój zawód nie hańbi imienia rodziny.
- Nekromancja i szlachetność, co?
- Nekromancja i szlachetność. Swoją drogą, czemu twierdzisz, że twoi rodzice by cię wyrzucili, gdybyś wróciła po takiej akcji, jak moja?
Odwróciłam wzrok. Oparłam się wygodnie o ławkę i wpatrzyłam
w prześwitującą między koronami drzew zorzę.
- A co cię to obchodzi?
- Skoro ty możesz zasypywać mnie pytaniami, to chyba ja też mogę się czegoś o tobie dowiedzieć, nie?
Prychnęłam. Niech ten Nekruś da mi spokój.
- Czy ja ci wyglądam na dziewczynę, która lubi o sobie mówić? Nie mam zamiaru ci się zwierzać. Jeśli uda ci się przeżyć, to wszystko wygadasz swoim ghulowym przyjaciołom, a oni wypaplają innym i w końcu niechlubne plotki o mojej biednej osobie trafią do ojca albo, co gorsza, matki. Nie ma mowy.
- Problem w tym – odparł z przekąsem – że nie mam wielu przyjaciół.
W zasadzie Catherine jest jedyna.
- Nie dziwię się – odparłam – ale witam w klubie.
- Baax?
- Baax. Tak czy inaczej, wygadasz pierwszemu lepszemu idiocie, kiedy się upijesz. A na pewno to zrobisz z żalu po utracie mocy. Nie ma mowy.
- Gdybym ja ci spróbował nie odpowiedzieć, nie skończyłoby się to dla mnie dobrze.
- Taka mała różnica między nami – odparłam z ironią – ja potrafię rozkazywać żywym. Ty tylko trupom.
Zamilkł. Czyżby udało mi się go urazić? Opuścił lewą rękę i zaczął kręcić dłonią w jakiś dziwny sposób. Ziemia przed nami zafalowała i wyłonił się
z niej chudy, skudlony, czarny kocur. Gdzieniegdzie miał łyse plamy skóry, jak gdyby ktoś mu wyrywał sierść garściami. Miauknął przeraźliwie i wlepił w nas martwe spojrzenie szarozielonych, szklistych oczu.
- Eee… Nox… Myślałam, że powinieneś się oszczędzać. I po Ghula
ci przyzywać kota?
Nekromanta się wyprostował i przez chwilę mierzył owoc swoich czarów wrogim spojrzeniem. Zawarczał jak pierwszorzędny kocur. Po chwili zwierzak ponownie miauknął i rozpłynął się w powietrzu, zostawiając
po sobie tylko smród zgnilizny.
- To jeden z moich pierwszych Nieumarłych – mruknął Nox ponuro – Pan Zło. Nie potrafiłem wtedy jeszcze dobrze preparować ciał, więc powoli się rozkłada.
- A po co go przyzwałeś?
- Wiesz, że mam problemy z kontrolowaniem przepływu energii magicznej. A ten Ghul nie został odpowiednio zapieczętowany, więc czasem pojawia się nawet, gdy tego nie chcę.
- To po co tak dziwnie kręciłeś nadgarstkiem?
- Coś mi się w nim przestawiło i chciałem go rozruszać.
„Ta, jasne”, pomyślałam. Przed oczami stanął mi obrazek z piekła rodem. Nox, w swoim standardowym, czarnym płaszczu, z kordonem Nieumarłych
i czarnym, rozkładającym się kotem pod ręką. Stuprocentowy Nekromanta. Jeszcze będzie mi się śnił po nocach. Brrr. Westchnęłam.
- Nigdy za dobrze się z nimi nie dogadywałam.
Zerknął na mnie, najwyraźniej nie wiedząc, o co mi chodzi.
- Z rodzicami – uściśliłam – traktowali mnie jak Dziecko Cud tylko dlatego, że jestem Siódemką. Działało mi to na nerwy, więc zaczęłam sprawiać kłopoty. Im więcej, tym lepiej. W końcu, z obawy przed zbyt wielkim skandalem, rodzice zmusili mnie do przeprowadzki do tamtego zapyziałego miasteczka. W sumie nawet dobrze się złożyło, bo było tam dużo lasów, po których mogłam się włóczyć. Wtedy spotkałam Baaxa i osiedliliśmy się w „Perle”.
- W tamtej spelunie?
- Tak – burknęłam – byłam sprawczynią całkiem sporej liczby skandali,
ale moja rodzinka już zadbała, żeby zachowały się tylko w obrębach naszej wsi. W końcu doszło do tego, że tolerowali mnie tylko z racji mojej wiedźmowatości. No, szczerze mówiąc, nie wyrzuciliby mnie, w końcu jestem Siódmą. Ale ciebie na pewno by nie przyjęli. Wykopaliby cię na drugi koniec Endurionu.
Prychnął, ale nie odpowiedział. Przez dłuższy czas siedzieliśmy
w milczeniu. W końcu Nox wyprostował się i mruknął cicho;
- Zaczyna się.
Podniosłam wzrok. Przez korony drzew przebijało się srebrne światło księżyca. Teraz w jakiś magiczny sposób zaczęło odbijać się od pąków kwiatów i rozświetliło cały las. Znikąd pojawiły się świetliki. Jakaś część mojej świadomości próbowała protestować. Przecież robaczki świętojańskie nie latają nawet późnym latem, co mówić o wczesnej jesieni! Ale oczy potwierdzały to dziwne zjawisko. Złotozielone światełka otoczyły nas
ze wszystkich stron. Nigdy nie widziałam aż tylu świetlików.
 - Masz szczęście – oznajmił niewiadomo skąd Nekromanta – trafiliśmy
na pełnię. Efekt będzie mocniejszy.
Syknęłam, żeby go uciszyć, bo robaczki znajdujące się najbliżej nas,
na dźwięk jego głosu, zgasły. Po chwili jednak znowu się rozświeciły.
Pąki kwiatów zaczęły się powoli podnosić i rozkwitać. Gdy w końcu rozwinęły się w pełni, uświadomiłam sobie, że one nie tylko odbijały światło księżyca. Te rośliny emanowały własną, błękitną poświatą. Niektóre z nich wyglądały jak delikatne, duże irysy. Inne jak róże, krokusy, tulipany a nawet storczyki. Tuż obok mnie podniosła się na smukłej łodydze zwartnica. Nieco dalej wzrosła kępką amarylisów i cantedeskii. Kątem oka zauważyłam,
że Nox pochylił się z głupim wyrazem twarzy nad jarzącą się lekko różową barwą neriną. Moje nozdrza wypełnił słodkawy zapach, z jakim do tej pory miałam do czynienia jedynie w kwiaciarniach. Mimowolnie wygięłam wargi w dość rozmarzonym uśmiechu.
Rozejrzałam się. Pod brzozopodobnym drzewem stojącym jakieś dwadzieścia metrów dalej, zza mieszaniny strelicji, odętek, ostróżek, firletek lilii dostrzegłam wąski pysk przyczajonego lisa. Obserwował mnie wielkimi, brązowymi oczami, jak gdyby chciał powiedzieć „co się tak gapisz, wiedźmo?”. Odwrócił się do mnie ogonem i zniknął w cieniu pobliskiego jałowca. Jego reakcja pozwoliła mi się nieco otrząsnąć. Zamknęłam usta,
które nieświadomie otworzyłam. Świetliki nagle trochę przybladły, a kwiaty straciły swój blask. Ich zapach wydał mi się ciężki i przytłaczający, niemal nieprzyjemny.
Zerknęłam na Noxa. Miał zamknięte oczy. Pochylił się do przodu, opierając łokcie na kolanach. Co gorsza, chyba coś mamrotał. Nie mogłam rozpoznać słów. Musiał używać języka Śmierci. Westchnęłam. Już miałam
go szturchnąć, żeby przestał czarować i pokazał mi, jak wrócić do pałacu,
gdy uświadomiłam sobie, że oprócz niezrozumiałych słów docierała do mnie też… melodia. Nekromanta coś nucił. No nie, pomyślałam, przez te kwiaty
do reszty rzuciło mu się na mózg
. Mimo to, nie przerwałam mu od razu.
Nie wyczuwałam płynącej od niego energii magicznej, więc najwyraźniej
po prostu sobie śpiewał. Jeszcze raz rozejrzałam się po parku. Upewniwszy się, że żaden obrażony lis już się na mnie nie patrzy, sprzedałam Nekromancie mocnego kuksańca. Rzucił mi średnio przytomne spojrzenie. Pomyśleć,
że nawet upojony księżycowymi kwiatami potrafił przybrać urażone spojrzenie.
- Chodź, Nekrusiu – burknęłam – nie wiem jak ty, ale ja chcę już wracać.


Nocne koszmary zdecydowanie nie są smocze.
Kiedy Wampiry śpią, bardzo rzadko mają jakiekolwiek sny. Zwykle przez całą noc towarzyszy nam ciemność. Podobno kiedyś, przed Wielką Wojną, moja rasa zazwyczaj miała sny prorocze. A jeszcze dawniej nasze sny obejmowały to samo co nocne mary zwykłych ludzi - marzenia, pragnienia, podświadome uczucia.
Tym razem nie byłam tylko obserwatorem, byłam sobą - tak jakbym miała odegrać jakąś ważną rolę. Znajdowałam się w wielkiej sali, której jedyną ozdobą były wielkie okna ukazujące straszliwą burzę na zewnątrz. Na środku pomieszczenia stała samotna postać. Kiedy do niej podeszłam, rozpoznałam
w niej boginię Azis.
-Pani – ukłoniłam się – Czy jest coś, czego ode mnie żądasz?
-Tyle złych spojrzeń, krwi i ciał - wyszeptała, stojąc do mnie tyłem –
ta kraina wkrótce zniknie, a ja razem z nią.
Czułam się zdezorientowana, tak jakbym znalazła się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie.
-Verbenn Murish Rosanne Arcan – powiedziała, odwracając się do mnie – Nawet nie wiesz jak wiele od ciebie zależy.
Wzdrygnęłam się na dźwięk moich imion. Nikt, poza moimi rodzicami,
nie wiedział, jak dokładnie się nazywam. No, ale Azis to bogini.
- Jeżeli twoja misja się nie powiedzie, zawiedzie wszystko – machnęła  ręką, a obok niej pojawił się trójwymiarowy obraz, który nagle ożył – Świat, który znasz, zniknie. Nastaną wieki ciemności, w których wszystkie rasy zginą.
To co pokazywała mi bogini, nie wyglądało zachęcająco, nawet dla wampira, który potrafi się przystosować prawie do każdego środowiska. Spiętrzone góry zwłok istot wszystkich ras poniewierały się wszędzie. Wszyscy umierali w strasznych męczarniach, tak jakby coś niszczyło ich
od środka. Ciała wiecznie młodych istot były zniszczone i wyglądały,
jak gdyby należały do starców.
- Ale przecież po każdej nocy nastaje dzień – próbowałam oponować dopiero, co zobaczonym wizjom.
- Nie po tej. To tylko obraz tego, co może się zdarzyć. Od powodzenia misji twojej i mojego sługi zależy dosłownie wszystko. Nawet istnienie bogów.
Wizja zniknęła.
- Moja córko, stoisz na rozdrożu. Będziesz musiała stanąć oko w oko
z tym, o czym się nawet myśleć. To, co trawi teraz Demony, to tylko przedsmak tego, co może się stać.
- Jaki mam wybór? – zapytałam, żałując, że w ogóle się urodziłam.
- Każde wyjście niesie ze sobą ofiary i żadne nie jest lepsze od innych.
Nie możesz uratować tego, co dla ciebie najważniejsze. W twoim losie wyraźnie widzę linię śmierci. Czy dasz radę poświęcić siebie dla innych?
Dlaczego boginie zawsze, kiedy dramatyzują, zaczynają mówić tajemniczym szyfrem?
- Pani... Zrobię to, co należy do mnie i mojego losu.
W tym momencie sen zaczął wirować, a bogini znikać. Otoczenie uległo zmianie, a ja znalazłam się w zupełnie innym miejscu.
Stałam przed mężczyzną, który wydawał mi znajomy i uśmiechał się zimno. Jego oczy były puste, tak jakbym stała przed Nieumarłym.
-Filia Nocte, witam w moich skromnych progach – roześmiał się drwiąco, pokazując otaczający nas las.
- Kim jesteś? – zapytałam, próbując dobyć miecz, którego, ku swojemu zdumieniu, nie miałam przy pasie.
Mężczyzna pokręcił głową z niezadowoleniem.
- Jestem tym, którego znasz, ale nigdy nie spotkałaś – wykonał dziwny gest lewą ręką – Zobacz, kogo specjalnie dla Ciebie przyprowadziłem.
W ciemności zaczęła rysować się znajoma sylwetka. Nie była już zimna
i martwa, ale jak najbardziej żywa.
- Skyrim! – krzyknęłam, rzucając się do postaci, ale mag machnął dłonią
i zostałam unieruchomiona w połowie ruchu. Tymczasem moja siostra upadła na ziemię.
-Verbenn – szepnęła –mówiłam, żebyś mnie nie szukała.
Nie mogłam mówić. Nie mogłam nawet poruszyć palcem. Byłam zdolna tylko do widzenia.
-Widzisz... Odnalazłem twój najcenniejszy skarb, złotko – kontynuował mężczyzna z przekąsem – I postanowiłem, że pokażę ci, co z nim zrobię.
Skupiłam się na przywołaniu swojej mocy. Gdzieś na dnie mojej świadomości, leżały pokłady mojego „światła”, teraz przez coś zablokowane.
- Nie... Zostaw ją – udało mi się wymamrotać.
- Nie lubię, kiedy moje ofiary mówią – zacmokał zniesmaczony, patrząc
na Skyrim, która zdołała powiedzieć coś chrapliwym szeptem – Torturowałem ją, ale wykazała się nadzwyczajną zdolnością regeneracji... Oddałem
ją mojemu uczniowi, aby uczynił ją Nieumarłą. Chłopak był ostatnią osobą, która mogła cię spotkać. A ty nie dość, że go poznałaś, to jeszcze znalazłaś
tę dziewczynę... Szukałem czegoś, co jest sporo warte, a potem okazało się,
że po prostu pomyliłem siostry!
Jeszcze. Tylko. Moment.
Brakowało mi przenośnego milimetra, żeby złamać magiczne blokady.
-Hmmm. Myślę, że jeżeli strącę ją w Pustkę, to już nigdy jej
nie odnajdziesz.
Moje wewnętrzne ja zamarło.
- Szkoda, że na razie to tylko realny sen, w którym nie mogę skrzywdzić Ciebie – kontynuował z dziwnym smutkiem w głosie.
Demon Sadysta? Było takich wiele. Ale jego głos i twarz…
Asper.
- A teraz patrz na ostatnie chwile Skyrim Vestes Arcan, kochanie.
Wzywał jakąś wielką siłę. Drzewa zadygotały, jakby się czegoś bały. Nawet najmniejsze zwierzęta zaczęły uciekać, byle dalej od tego Demona.
Obok miejsca, w którym leżała Skyrim, pojawiła się wielka szczelina. Moja siostra próbowała się odsunąć, ale coś przyciągało ją do krawędzi.
Asper podszedł do niej i kopniakiem zepchnął ją w dziurę.
Ułamek sekundy później moja moc wybuchła ze zdwojoną siłą.
-NIEEE! - krzyknęłam.


Mimo że się obudziłam, krzyczałam dalej. Miałam wrażenie, że moja dusza rozpada się na kawałki.
-P...Panienko – służąca w nocnym czepku nieśmiało zaglądała do mojego pokoju – Czy coś się stało?
Zwinęłam się w kłębek i starałam uspokoić oddech.
- Odejdź – powiedziałam nieco ostrzej, niż zamierzałam – Albo nie... Zaprowadź mnie do Noxa. 
Zamierzałam sprawdzić, czy mój sen był prawdziwy i poprzeć go faktami.
- Ależ... – kobieta wybałuszyła oczy, zaskoczona moją prośbą.
- Zaprowadź mnie tam – wycedziłam – Potem będziesz mogła odejść.
Kobieta poprowadziła mnie ciemnymi korytarzami, które wydawały się wielokrotnie dłuższe niż za dnia. Na ostatnim piętrze stanęła przed drzwiami
z czarnej dębiny, ukłoniła się i uciekła.


<< Rodział XVIII

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz