Rozdział XIII

<< Rozdział XII

Megalopolis od zawsze było miastem skupiającym wszystkie rasy, jakie tylko istniały na Kontynencie. Na jednej ulicy można było spotkać ubogich Niziołków, Krasnoludy trudniące się płatnerstwem, wyniosłe Wampiry, Elfy opływające w kosztowności, czy też szalone Wilkołaki. Jednak to Demony były najczęściej spotykanymi osobami, ze względu na to, że Megalopolis było, zgodnie z prawem, miastem należącym do nich. Nox czuł się tutaj tak swobodnie, jak tylko Demon-Nekromanta może się czuć wśród osobników swojego pokroju. Żeby przebyć całe Megalopolis potrzebowaliśmy co najmniej dwóch dni. Żywiłam nadzieję, że mój towarzysz miał jakikolwiek pomysł na spędzenie nocy. Nie chciałam szlajać się po okolicznych, nieznanych mi spelunach.
Kiedy podzieliłam się z nim tymi myślami, odparł z ociąganiem:
- Można tak powiedzieć...
Jego mina wskazywała, że żaden z jego znajomych nie chce go widzieć,
a tym bardziej gościć w swoim domu. O ile miał jakichś znajomych. Byłam ciekawa, czy to przez jego własną osobę, czy też Aspera, jego dawnego mistrza. Osobiście stawiałam na wariant pierwszy, ale któż to wie...
- W sumie, mam jedno miejsce - powiedział - ale... Cóż... Możesz uznać, że moja rodzina jest dziwna. Możesz uznać, że ja jestem dziwny.
Prychnęłam. Mówił to takim tonem, jakbym w ogóle tak nie myślała.
- Ale kiedy poznasz moją siostrę... Twoje kryteria dotyczące psychiczności ulegną zmianie. Naprawdę. Możesz się spodziewać wszystkiego.
Jeżeli jego rodzeństwo miało taką samą schizofrenię paranoidalną,
to rzeczywiście mogłam zaczynać się obawiać o swoje życie.
- Jak się nazywa?
- Co? - Nox nagle się ocknął.
- Pytałam, jak nazywa się Twoja siostra.
- Hefren Vermillion. O ile nie wyszła za mąż, chociaż nie podejrzewam jej o to.
- O ile? - spytałam - kiedy ty miałeś z nią kontakt po raz ostatni?
Spojrzał w niebo, a potem zaczął coś liczyć na palcach.
- Chyba jakieś dwadzieścia pięć lat temu - mruknął niechętnie.
- Dobra. Próbujesz mnie zaciągnąć na noc do swojej świrniętej siostry,
z którą ostatni raz kontakt miałeś 25 lat temu i której tak naprawdę dobrze
nie znasz?
- Nie tak głośno! - syknął
- Powiedz jeszcze, że jest kryminalistką.
- W porównaniu z nią to ja nim jestem. Hefren to symbol walki
z przestępstwem - mruknął.
- Azis, w co ja się wpakowałam - powiedziałam unosząc ręce do nieba - zawsze masz takie genialne pomysły, czy po prostu czasami miewasz takie uroczoszalone dni?
- Tobie na pewno nic złego nie zrobi - zapewnił mnie, dziwnie się przy tym ociągając.
- Ale? - spytałam podejrzliwie.
- Mi może zrobić wiele złych rzeczy - burknął.
- Tak, jasne. Wpadasz do niej po prawie trzydziestu latach nieobecności, po czym żądasz noclegu na jedną noc dla siebie i obcej Wampirzycy. Zastanówmy się... Tak, też bym cię udusiła.
Odwrócił wzrok, wlepiając go w pobliską grupkę Wilkołaków. On chyba naprawdę lubił te dzikusy.
- To nie jest główny powód - westchnął, po czym popędził Duke'a
do kłusa.
- Dobrze, to co JEST w takim razie głównym powodem?- zapytałam, dopędzając go - Zabiłeś jej kota jak byliście malutkimi Vermillionami?
- To też - burknął - ale nie zabiłem, a wykorzystałem to, że zwierzak zdechł i spreparowałem go na Nieumarłego. Kota w życiu bym nie zabił, gdybym nie musiał.
Tak. Demony i ich kocio-maniakalne preferencje.
- A absolutnie główny powód?
- Dowiesz się niedługo. Na pewno mi to wygarnie.



Dzielnica, w której ponoć znajdowała się kwatera siostry Noxa, była zdecydowanie najlepszą dzielnicą w mieście. Doszłam do wniosku, że jeśli
nie zostaniemy zabici, poszatkowani bądź zmiażdżeni przez  Hefren, przynajmniej dobrze się wyśpimy. Zaś w przypadku powolnej i bolesnej śmierci z jej rąk, nasze zwłoki zostaną odpowiednio spreparowane. Następnie umieści je w słoikach i postawi nad kominkiem. Prawie jak martwe płody.
I nikt nie dowie się, że kiedykolwiek taka milusia Verbenn jak ja odwiedziła siostrę Noxa.
W końcu zatrzymaliśmy się przed jednym z wielu pałaców stojących przy głównej drodze. Ten był nieco inny. Przede wszystkim, był ze dwa razy
od nich większy. Miał białe ściany i czarny dach, i dwa, wspaniale zdobione, skrzydła. Otaczał go niemały park, a wejścia na posesję broniła wielka, dwuskrzydłowa, kuta brama. Po jej dwóch stronach stały trzymetrowe posągi rysiów. Ich oczy zdawały się przewiercać przez przybyszy, którzy zanadto zbliżyli się do wejścia. Obok rysi stało jeszcze dwóch strażników. Tym razem były to jednak Demony i teraz patrzyły na nas wrogo, odchylając halabardy
i dając tym samym znać, że jeśli spróbujemy wejść do środka, nie spotka nas nic przyjemnego.
Nox jednak nie dał się zrazić ich wrogim spojrzeniom i podjechał do nich
z beztroskim wyrazem twarzy. Musiało to nieco podejrzanie wyglądać. Dwoje podróżników, w brudnych, zakurzonych i czarnych płaszczach, na wielkich, objuczonych koniach, próbuje się dostać do dworu. Też bym siebie
nie wpuściła na ich miejscu.
- Przejścia nie ma – warknął wyższy, potężniej zbudowany wartownik.
Nox westchnął, po czym zsiadł z konia i stanął ze strażnikiem twarzą
w twarz.
- Nazywam się Nox Vermillion – powiedział, unosząc dumnie podbródek – Hefren Vermillion to moja siostra. Żądam, żebyś wpuścił mnie i moją towarzyszkę. Oto dokumenty, jeśli nie wierzysz, kim jestem – po czym pokazał mu swoją przepustkę.
Strażnik zerknął na nią, wypiął dumnie pierś i spojrzał na Nekromantę
z wyższością.
- Służę tylko pani Hefren, a o tobie, jej rzekomy bracie, nigdy
nie słyszałem. Przejścia nie ma.
Teraz Nox się chyba wkurzył. Wyprostował się, zdobywając tym samym jakieś pięć centymetrów przewagi nad strażnikiem, spojrzał mu prosto w oczy i zapytał zimnym, władczym tonem (nigdy bym go nie podejrzewała
o umiejętność takiej modulacji głosem):
- Służysz całemu Rodowi Vermillion. Twoim obowiązkiem jest wykonywać polecenia wszystkich jego członków. Nie wierzysz, że należę do tej rodziny? A znasz ten symbol? – spytał, po czym pokazał strażnikowi jakiś znak na swojej szyi, ukryty dotąd pod bandaną i kosmykami włosów.
Wartownik otworzył szerzej oczy. Najwyraźniej to, co zobaczył, dostatecznie go przekonało. Wymamrotał jeszcze coś w stylu „nigdy nie słyszałem o kimś takim, przepraszam”, po czym cofnął się i otworzył bramę, porządnie poganiając przy tym drugiego strażnika. Nox uśmiechnął się  pod nosem, wsiadł na Duke'a i skinął mi głową. Ruszyliśmy dalej. Nero, zadarł łeb do góry i przekroczył bramę, jak gdyby nigdy nic.
Zanim dojechaliśmy do placu przed pałacem, zapytałam Demona:
- Co to za symbol? Wyglądał na nieźle przestraszonego.
Nekromanta uśmiechnął się delikatnie.
- To tak jakby tatuaż. Każdy Vermillion dostaje go po narodzinach. Dla przyszłej głowy Rodu na szyi, dla zwykłego członka na wierzchu dłoni. Nie da się go już usunąć, jest jak znamię. Nie tylko moja rodzina tak robi. To bardzo popularne wśród Demonów i Mrocznych Elfów, które by nie przeżyły, gdyby nie wykorzystały naszego pomysłu. Plagiatują nas we wszystkim, w czym się da. Tak czy inaczej, nie da się go też podrobić. Zawsze będzie wyglądać inaczej niż oryginał, takie magiczne  zabezpieczenie.
- A jaki to ma cel? – spytałam – macie tak liczne rodziny, że musicie robić sobie tatuaże, jak w jakichś gangach, żeby wiedzieć, że macie do czynienia
z krewniakami?
- Nie! – zaśmiał się cicho – gangi to od nas przejęły, bo w końcu taki znak to symbol rodziny, nie? Celem jest łatwe rozwiązywanie sytuacji takich jak przed chwilą. Kiedyś członkowie Rodów strasznie się między sobą waśnili. Potrafili nie kontaktować się ze sobą przez lata. Kiedy więc służba była zmieniana i nie znała drugiej części rodziny, a ci postanawiali się w końcu pogodzić, dochodziło do nieporozumień, spięć a nawet publicznych poniżeń. W końcu wymyślono ten system, żeby zapobiec tego typu utarczkom.
Skinęłam głową. Oczami wyobraźni widziałam jakiegoś wielkiego lorda zatrzymanego przy bramie, bo strażnik go nie znał, a pan domu miał akurat ważne spotkanie. Lord na pewno nie byłby zadowolony.
Zatrzymaliśmy się na placyku przed pałacem i zsiedliśmy z koni. Podbiegli do nas chłopcy stajenni, którym podaliśmy wodze. Nox jednak powiedział im, żeby nie zaprowadzali ich do boksów, bo nie wiemy, czy spędzimy tu więcej niż chwilę. Nero postanowił iść z nami, Kuro wskoczył mi na ramię.
Podeszliśmy do drzwi. Były wielkie, wykonane z dębu. Właściciel pałacu mógłby się tu chyba bronić miesiącami. Nekromanta załomotał do drzwi ogromną kołatką w kształcie głosy rysia. Ten kot musiał być chyba herbem rodu Vermillion.
Otworzył mu lokaj, w czarnej liberii i idealnie białych rękawiczkach.
Na nosie miał małe okulary, spod których rzucał nam uprzejme, acz dumne spojrzenie.
- Czym mogę służyć? – spytał niskim głosem.
- Proszę przekazać pani Vermillion, że jej starszy brat prosi o gościnę.
Lokaj zniknął za drzwiami. Po zaskakująco krótkiej chwili wrócił, równie wyniosły i uprzejmy, jak wcześniej. Ani jeden włos na jego głowie nie zmienił pozycji odkąd drzwi się zamknęły.
To się nazywa ideał pomyślałam.
- Proszę za mną – powiedział, a kiedy weszliśmy, dystyngowanym krokiem zaprowadził nas na piętro. Pałac był równie wspaniały na zewnątrz, jak i w środku. Stopnie zostały wykonane z białego marmuru, wszędzie
na ścianach wisiały obrazy polowań lub portrety rodzinne. W pewnym momencie minęliśmy sporych rozmiarów malowidło, przedstawiające trójkę dzieci z dwojgiem młodych rodziców. Mimowolnie się zatrzymałam.
Nox był podobny do ojca na tym „oleju”, modre oczy miały tą samą barwę, co u matki trójki dzieci. Dwoje identycznych z wyjątkiem oczu szlachciątek nosiło eleganckie sukienki. Trzecie dziecko ubrane było w surdut. Jedna
z dziewczynek uśmiechała się radośnie, druga raczej złowieszczo, ale twarz chłopca została czymś zamazana albo wypalona. Widać było tylko dorysowane różki. Ktoś okrutnie potraktował to piękne płótno.
Nox zauważył, czemu się przyglądałam.
- Widzę, że jednak tego nie wyrzuciła – mruknął ni to radosnym,
ni smutnym głosem. - Ten obraz przedstawia mnie, Hefren i Claire, naszą najmłodszą siostrę, oraz naszych rodziców.
- Ten dzieciak z wypaloną twarzą to ty? – spytałam, po czym dodałam zgryźliwie – tak ci nawet lepiej.
Uśmiechnął się ponuro.
- To pałac Hefren, należy do niej, nie do ojca, więc tutaj mogła wypalić mi twarz. Rodzice tego nie pochwalają, ale tutaj nie mają nad nią władzy. Zniszczyła ten obraz na moich oczach, gdy widzieliśmy się po raz ostatni.
- Więc to dlatego nie wracałeś! – zaśmiałam się cicho – Pokłóciliście się,
a teraz boisz się gniewu kobiety, czyż nie?
Rzucił mi ostrzegawcze spojrzenie. Znaleźliśmy się na piętrze. Lokaj poprowadził nas do najbliższych drzwi. Otworzył je przed Noxem, cofając się jednocześnie i puszczając nas przodem. Nekromanta zawahał się, po czym wszedł do jasno oświetlonego pokoju. Kiedy tylko zniknął za rogiem, usłyszałam brzęk spuszczanej cięciwy, świst lecącego pocisku i głuche uderzenie. A po nim kolejne. Chwilę później rozbrzmiał dźwięk odbezpieczenia kurka. Wpadłam do komnaty, a raczej saloniku. Na szezlongu przede mną siedziała ładna, młoda Demonica. Była podobna do Noxa.
Też miała czarne włosy, bladą cerę i smukłą sylwetkę. Jedyne, co ją od niego znacznie różniło, pomijając płeć, to oczy. Jej tęczówki były czarne, czyli była tą dziewczynką, której uśmiech nie wróżył niczego dobrego. I patrzyła na Nekromantę z taką nienawiścią, jakiej nigdy nie widziałam u jej brata, nawet, gdy wspominał o Mrocznych Elfach, których Demony nienawidziły całym sercem. Demonica w jednej dłoni trzymała naładowany pistolet, w drugiej opuszczoną, dwustrzałową kuszę.
Obok mnie stał Nox. Za nim, na ziemi, leżał bełt z całą pewnością pasujący do kuszy trzymanej przez panią dworu. W dłoni Nekromanty zauważyłam drugi. Wbijał skupiony wzrok w twarz gospodyni, która wysyczała jadowitym głosem;
- Dawno cię nie widziałam, bracie – wyraźnie zaakcentowała ostatnie słowo – kolejny raz nie spudłuję, wiesz o tym.
- Wiem, siostro – odparł chłodno.
- Co cię tu sprowadza, śmierdzący Ghulu? I twoją krwiopijczą towarzyszkę, jak mniemam? – dodała, zerkając na mnie.
- Potrzeba – odparł – nie będę owijał w bawełnę. Potrzebujemy kogoś, kto  udzieliłby nam noclegu.
- Mało jest tu spelun? – spytała mściwie – akurat dla takiego oślizgłego
i zawszonego szczura jak ty. Gdzie twój mistrz, Noxie?
- Asper nie jest już moim mistrzem – burknął.
Hefren Vermillion przechyliła lekko głowę i stwierdziła, niby od niechcenia:
- Czyżby nareszcie przejrzał na oczy, z czym ma do czynienia i cię wyrzucił?
Teraz już chyba zirytowała Noxa. Żaden Demon nie lubi, gdy się o nim źle mówi. I tak byłam pełna uznania dla Nekromanty, że jak do tej pory nie wybuchł. Nawet teraz po prostu zacisnął wargi. Może stałe poniżanie go trochę uodporniło?
- Zakończyłem u niego naukę – powiedział powoli – Przekazał mi już wszystko, co mógł i wiedział.
- To dziwne – stwierdziła – w końcu uczeń pozostaje przy swoim mistrzu przez jakieś pięćdziesiąt lat po ukończeniu zgłębiania wiedzy tajemnej, żeby spłacić dług, jaki zaciągnął, pobierając nauki. Usługi trzydzieści godzin na dobę, czterysta dwanaście dni w roku. Ty nie masz nawet czterdziestu lat, jesteś po prostu dzieciakiem, który opuścił swoją rodzinę dla jakiejś Nekromancji – wyglądało na to, że Hefren zaczęła się rozgrzewać i miała zamiar wygłosić tyradę -  Zignorowałeś fakt, że jesteś dziedzicem, zignorowałeś symbol wyrysowany na twojej szyi, opuściłeś swoje siostry i rodziców dla jakichś Umarlaków! – w jej głosie słychać było czystą nienawiść. Każde słowo ociekało jadem zdolnym zabić setki osób. Nox tymczasem stał naprzeciw niej, z bełtem w dłoni i tyrada siostry zdawała się nie robić na nim żadnego wrażenia. – Myślisz, że nie pamiętam, jak trzydzieści lat temu zrobiłeś sobie z mojego kota zabawkę? Wydaje ci się, że nie pamiętam, jak przyszedłeś do rodziców i powiedziałeś, że masz cały ród w nosie, bo chcesz parać się magią, a dobro rodziny nie ma dla ciebie znaczenia? Ty egoisto! A teraz jeszcze zdaje ci się, że udzielę  ci noclegu, po tym, jak musiałam przez ciebie znosić upokorzenie - przecież noszę symbol rodu na dłoni, nie szyi -  i straciłam swoje marzenia, gdy dowiedziałam się, że mam cię zastąpić w roli przyszłej głowy rodu? Gdybyś nie był ulubieńcem ojca, już dawno bym cię zabiła!
Podniosła wyżej lufę pistoletu.
- Nie zniosę twojego smrodu ani chwili dłużej. Wynoś się stąd, albo przyrzekam, że wpakuję w ciebie całą skrzynkę kul i prochu!
Nox wziął głębszy wdech.
- Uczyniłabyś mi tym tylko przysługę – stwierdził.
Hefren, ku mojemu zdziwieniu, opuściła lekko pistolet.
- Komu podpadłeś? Czyżbyś szukał u mnie nie tyle noclegu, co schronienia?
Nekromanta skrzywił się niechętnie.
- Długo by wyjaśniać.
- Mam czas – odparła.
Byłam głodna, zmęczona i chciało mi się spać. Nic dziwnego, że doszłam  do wniosku, że nie wytrzymam, jeśli siostra Noxa każe nam stać chociaż pięć minut dłużej.
- Proszę wybaczyć, że się jeszcze nie przedstawiłam i, że przeszkadzam – wypaliłam, zanim Nekromanta zdążył cokolwiek powiedzieć. – ale uważam
za nieuprzejme, że weszłam do tego domu, a jego pani nawet nie wie, jak się nazywam. Jestem Verbenn z rodu Arcan, jedna z Siódmych, pochodzę
z Sangrii. Ten tutaj – wskazałam na Noxa, pokazując jednocześnie, że za nim nie przepadam – służy mi za przewodnika na Smoczą Wyspę. Podróżujemy tam, abym mogła przejść pewien rytuał. Jestem zaszczycona, mogąc poznać jego siostrę, która nie dość, że nie śmierdzi trupami, to jeszcze ich nie cierpi, chce się pozbyć tego Ghula i potrafi wypowiedzieć na raz więcej niż jedno zdanie, które - co więcej - nie sprawia, że mam ochotę urwać jej głowę.
Hefren dopiero teraz zwróciła na mnie uwagę. Przyjrzała mi się dokładniej, a potem, nagle, jej twarz rozjaśnił przyjazny uśmiech.
- Skoro tak mówisz… Gdyby Nox przywlókł tu się sam, kazałabym
go co najmniej wyrzucić na bruk, ale tym razem towarzyszy mu ktoś chociaż na pozór bardziej ogarnięty, więc może przeżyję towarzystwo tego szczura.
Chyba chciała coś jeszcze dodać, ale w przerwę między kolejnymi zdaniami idealnie wpasował się mój burczący głośno brzuch, wypełniając cały pokój dźwiękiem nadciągającego tornada.
Hefren zaśmiała się cicho, a potem powiedziała:
- Widzę, że zgłodniałaś. W takim razie zapraszam do stołu, lada chwila podadzą obiad. Przy okazji pewien nieznośny Nekromanta wytłumaczy mi dokładnie, kto i za co go ściga.

<< Rozdział XII

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz