Rozdział XI

<< Rozdział X

Stajnia, którą wybrałam, była najlepszą, przynajmniej jakiś czas temu, stajnią w Sangrii. Doszłam do wniosku, że Nox narzekałby przez całą podróż, gdyby nie dostał wystarczająco dobrego konia, więc postanowiłam uwolnić się chociaż od jego demonicznego wycia.
Jego tok myślenia odnośnie kradzieży pieniędzy Aspera był jak dla mnie zupełnie nielogiczny, ale doszłam do wniosku, że lepiej go teraz nie nawracać, bo jeszcze poleci do Bolda i odda mu kasę. Wolałam nie odpowiadać
za przypływ passy do heroicznych czynów Noxa.
Kiedy weszliśmy do stajni, przywitał nas gromkim głosem jej ogromny właściciel.
- Witam państwa, czego państwo sobie życzą? – spytał.
- Nowego, dobrego konia – odparł Nox. Chwilę wcześniej zdjął kaptur
i wpatrywał się teraz tym swoim modrym wzrokiem w otaczające nas boksy.
- Jak dobrego? – spytał szef. Zmierzył Nekromantę taksującym spojrzeniem, jakby oceniał, na ile Demon może sobie poradzić z dobrym koniem.
- Najlepszego.
- Jakieś specjalne preferencje? Płeć, rasa?
- Shire albo koń fryzyjski. Najlepiej ogier.
Oho! Nox popisuje się znajomością ras koni.
- Ma pan nosa – stwierdził właściciel – bo mamy kilka wspaniałych koni, ale jeden z nich odpowiada temu opisowi. Shire, ma na imię Duke. Ale to ciężki rumak, narowisty jak diabli.
Parsknęłam. Zazwyczaj konie tej rasy są zupełnie inne. Miałam nadzieję, że taki koń byłby w stanie skręcić kark mojemu towarzyszowi, więc powiedziałam;
- Pasuje. Może się nawzajem pozabijają i będzie spokój.
Nox rzucił mi mordercze spojrzenie.
- Może przy mnie się uspokoi – mruknął – Albo spłoszy się tak, że już zupełnie nikomu nie pozwoli się dosiąść.
„Jasne”, pomyślałam. W końcu tak capi od niego Śmiercią, że albo zastraszy biednego rumaka, albo przez niego zwierzę oszaleje. Tym bardziej, że przez tę chorobę miał, jak już obydwoje zauważyliśmy, problemy
z maskowaniem swojej mocy. Ale w sumie ja też ryzykowałam, zawzięcie próbując dosiąść mojego Thora. Wcale nie należał do potulnych koni, a i moja moc jest dosyć… Hm… charakterystyczna.
- To jak, chce go pan zobaczyć? – spytał nieco niecierpliwie szef stajni.
Nox skinął głową. Ruszyliśmy za sprzedawcą. Doprowadził nas do sporego boksu. Złapał zwój liny i ostrożnie wsunął się do pomieszczenia. Moich uszu dobiegł nagle łomot, a potem z boksu wypadł szef, ciągnąc za sobą ogromnego konia.
Bestia była idealnie kara, nie licząc paru wyjątków. Gęste, białe szczoty nad kopytami, charakterystyczne dla koni typu Shire, były idealnie wyszczotkowane, tak samo jak długa grzywa i ogon, równie białe jak odmiany na nogach. Zwierzę było wzrostu Noxa, a dla konia to niemałe osiągnięcie.
No i te oczy. Ogromne, piękne, ciemne oczy.
Niewieloma rzeczami się zachwycałam, ale w końskie oczy mogłam patrzeć godzinami.
Ogier zarżał złowróżbnie i szarpnął łbem, omal nie wyrywając prowadzącemu go Wampirowi liny z rąk.
- Nie zdejmujemy mu kantara, bo nie dałby go sobie na powrót założyć – wyjaśnił właściciel.
Skinęłam bezwiednie głową. Jak Nox chce go dosiąść, to już teraz powinnam zacząć szukać sobie nowego Nekromanty na przewodnika.
Wampir uwiązał Duke'a do pachołka i powiedział;
-Radzę najpierw go poznać, potem decydować o zakupie.
Nox skinął głową i podszedł do ogiera ostrożnie.
Spróbował go dotknąć, ale omal nie stracił przez to palców między ogromnymi zębami konia. Syknął jak kot. Duke w odpowiedzi parsknął. Niemalże słyszałam, co chciał powiedzieć. „Spadaj stąd, mrówko!”.
O dziwo Nekruś nie zrezygnował jeszcze z zakupu. Zamiast tego, postanowił popełnić samobójstwo bez zgody właściciela Duke'a .
Przykucnął lekko, a potem wskoczył mu na grzbiet. No nie!
On naprawdę chciał się zabić. Wampir nie zdążył go ściągnąć, a rozwścieczony koń stanął dęba, żeby zaraz potem zacząć wierzgać nogami.
Nox syknął, kiedy oberwał w nos od masywnej szyi zwierzęcia. W końcu Duke stanął dęba raz jeszcze. Nox omal nie spadł, a z pewnością szybko
by zginął, gdyby to się stało, bo kopyta ogiera były ogromne.
Koń już miał przypieczętować los Nekromanty, kiedy ten postanowił jednak wyciągnąć asa z rękawa.
- Röhen! – krzyknął, jednocześnie pozwalając nam odczuć swoją magiczną moc.
Już miałam nadzieję, że Duke oszaleje, ale spotkał mnie zawód, bo koń najzwyczajniej w świecie się uspokoił.
Wampir wytrzeszczył oczy na Noxa.
- Nekromanta? – spytał.
- Tak – odparł Nox obrażonym tonem – Hojny Nekromanta, który nie korzystał ze swoich umiejętności od bardzo dawna.
Nie licząc tego, co stało się sześć dni temu, dodałam w myślach.
- Zapłacę, ile trzeba, ale chciałbym, aby informacja o tym, kim jestem,
nie wyszła poza mury tej stajni – powiedział Nox.
Wampir skinął głową niechętnie.
- W takim razie Duke będzie kosztował trzysta złotych monet – powiedział – Czy życzy pan sobie również ekwipunek?
Nox skinął  głową.
- Pełny.
- W porządku – mruknął szef stajni – wyjdzie piętnaście złotych monet.
Nekromanta z satysfakcją w oczach zsiadł ze swojego drastycznie okiełznanego wierzchowca i ruszył za sprzedawcą.
Po chwili wyszedł, niosąc całkowicie czarne siodło, czaprak, ogłowie
i torby od juków. Chciał  udawać, że nie jest Nekro, a nawet ubierał się jak Nekro! Mogłam już robić listę, na której zamieszczałabym informacje, dlaczego Nox jest sam w sobie paradoksem.
W końcu Demon zapłacił Wampirowi i z dumą na twarzy wyszedł
ze stajni, naciągając na oczy kaptur. Przepakował szybko juki i zaprowadził szkapę Philippa do dosyć marnej stajni obok. Kiedy stamtąd wyszedł i dosiadł Duke'a, powiedział nieco zaskoczonym tonem:
- Wzięli ją za dziesięć złotych monet – oznajmił – myślałem, że będę musiał im ją wciskać siłą.
Westchnęłam.
- Nox, jedźmy już. Nie wiem, jak tobie, ale mi się spieszy, a jest jeszcze dużo czasu na podróż. Zdążymy zrobić jakieś dziesięć kilometrów, a z nowym koniem, to i dwadzieścia.
Skinął głową ponuro. Ruszyliśmy galopem bocznymi uliczkami. Kilkakrotnie omal nie rozjechaliśmy przechodniów, którzy nieopatrznie znaleźli się na naszej drodze. Przy wyjeździe nikt nie zatrzymał ani Noxa, ani mnie. Ruszyliśmy dalej traktem wiodącym prosto do Megalopolis, miasta Demonów leżącego na trzech półwyspach nad cieśniną Paxa. Handlowego centrum Kontynentu. Nero dołączył do nas milę za miastem.


Wbrew pierwotnemu zamierzeniu nie zatrzymaliśmy się, gdy zaszło słońce, lecz kiedy Nero zaczął narzekać, że chce postoju, bo łapy go bolą,
a Kuro na powrót zabrał się za nawoływanie za posiłkiem.
Nie miałam ochoty nic piec, a i Nox nie wykazywał ku temu większego zapału, więc doszłam do wniosku, że możemy naruszyć moje nowe, stalowe zapasy winogron. Lubiłam te owoce, ale jak się okazało, nie mogłam się równać Noxowi. Myślałam,  że nie zjemy więcej niż pół kilograma, tymczasem Nox sam pożarł cztery razy tyle.  
Kiedy skończyliśmy posiłek, wlepiłam w Nekromantę pełne wyrzutu spojrzenie.
- No co? – spytał niewinnym tonem.
- Zżarłeś dwa kilogramy winogron w pięć minut i jeszcze pytasz, o co chodzi? – spytałam niedowierzająco.
- Przecież to nie było dużo… - próbował protestować – to ty je ledwie tknęłaś.
Parsknęłam.
- Czyżby winogrona miały dla Demonów działanie uzależniające?
Nox zmarszczył brwi.
- Nie… Ale te tutaj były takie smaczne, że po prostu nie mogłem się powstrzymać.
Zerknął na Nero,  po czym rzucił mu dwa owoce.
- Czy on nie powinien mieć poczucia smaku odpowiedniego dla irbisa,
a nie Sapiens? - spytałam.
Nox pokręcił głową.
- Mentalnie nadal jest Demonem.
Nagle usłyszałam w swojej głowie głos, który musiał należeć do Chowańca Noxa.
~Te winogrona są takie pyszne... Jedzenie to jeden z głównych powodów, dla których chcę odzyskać ciało, bo na pewno nie po to, żeby na powrót spotkać Aspera jako Demon.
Podniosłam głowę, zaskoczona. Właśnie doznałam ogromnego zaszczytu. Obce Chowańce bardzo rzadko porozumiewają się z kimkolwiek innym, niż ich partnerami, drogą telepatyczną.
Rzuciłam Noxowi triumfujące spojrzenie, ale nic nie powiedziałam, kiedy uniósł pytająco brwi. Niech się zastanawia, o co chodzi.
- Za trzy tygodnie powinniśmy znaleźć się w Megalopolis – powiedział, udając, że nie jest skonsternowany moim zagadkowym spojrzeniem. – Potem przebijemy się Mostem Tysiąclecia do Daemon Hyperboreus i przez kolejne trzy tygodnie będziemy jechać traktem przez Dzikie Pola do Abrais. Potem będzie już z górki, miesiąc podróży do Smoczej Wyspy, przebijania się najpierw przez bezdroża, następnie przez Puszczę Północną, potem przez Góry Mgliste, w końcu wykorzystanie jedynego dostępnego środka transportu do przepłynięcia Cieśniny Fulminata.
- Jedynego, czyli? – spytałam podejrzliwie. Mniejsza z tym, że czeka mnie jeszcze ponad dwa miesiące mordęgi z na wpół martwym Demonem, bo jak chodzi o ten środek transportu, to miałam złe przeczucia.
- Okrętu Nieumarłych, Mortuus Navis. To jedyny, oprócz smoczych skrzydeł, możliwy sposób na dostanie się na wyspę.
- Nieumarłych? – spytałam. – Jest zbudowany z ludzkich kości?
- Tak – odparł ponuro Nox – niewiele jest takich okrętów, stworzono
je z kości poległych w Bitwie Miliona i rozmieszczono w różnych, niezwykle trudnych do przebycia, miejscach. Jednym z nich jest Cieśnina Fulminata.
Na myśl o podróżowaniu statkiem zbudowanym z ciał innych Sapiens zachciało mi się rzygać.
- Ale przecież te kości powinny się  już dawno rozpaść, no i jak chcesz
go przyzwać, skoro nie jest twoim Nieumarłym?
Nox sposępniał.
- Kości zostały zapieczętowane naprawdę potężną magią. Tak samo okręt sam w sobie. Każdy prawdziwy Nekromanta jest w stanie go przyzwać.
I tylko Mag Śmierci, nikt inny. To jeden z powodów, dla których nie poradzisz sobie w tej misji beze mnie.
Rzuciłam mu najspokojniejsze spojrzenie, na jakie mogłam się zdobyć.
- W takim razie nie zwlekajmy już, bo za dwa miesiące nadejdzie pora sztormów na morzach.
Powiedziałam, po czym, teraz już zupełnie spokojnie, pogłaskałam Kuro po grzbiecie.

<< Rozdział X

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz