<< Rozdział VII
Patrzyłem na Philippa w taki sposób, że cudem było, iż tchórzliwy krętacz jeszcze się nie roztopił, rozpuścił i zmieszał z ziemią lub po prostu nie wyparował. Albo, że nie stanął w płomieniach. Wszystko jedno.
- Filadelfia, idioto. Co tym razem kombinujesz? – zwróciłem się do oszusta, używając przezwiska, które wymyśliłem wraz z przyjaciółką, Catherine, pobierającą nauki Śmierci od strasznej znajomej mistrza Aspera. Philippe szczerze nienawidził tego przezwiska.
- O czym ty gadasz, wariacie? Jestem Janus – odparł. – Nie pamiętasz? Uratowałem ci jakiś czas temu tyłek przed tamtymi trollami. W Górach Mglistych, kiedy twój mistrz…
Philippe kłamał jak z nut, chyba, że uciekł jego uwadze fakt, że to on uciekał wtedy przed trzema trollami nasłanymi na niego przez pewnego rozjuszonego Mrocznego Elfa, gdy ten zorientował się, że Philippe najzwyczajniej w świecie próbował go wywieść w pole udając Aspera.
- Nie kręć, Filadelfia! – przerwałem mu. – Mogę być śmiertelnie chory, ze świeżo powyrywanymi nogami i rękami, a i tak poznałbym twoją parszywą mordę, nawet gdybym spotkał cię na dnie piekła. Za bardzo śmierdzisz i zbyt wyraźnie brakuje ci tych trzech zębów.
Skrzywił się. Najwyraźniej zauważył już, że Verbenn wierzy raczej mi, niż jemu i, że nie ma szans jej oszukać. Zresztą jego pięć marnych Nieumarłych było dodatkowym dowodem na fakt, że żaden z niego Nekromanta. Poddał się więc i postanowił bronić przynajmniej swojego imienia.
- Doskonale wiesz, że nienawidzę, kiedy mówisz do mnie Filadelfia - warknął.
- Powinieneś być wdzięczny, że nadaliśmy ci imię, które bardziej pasuje do Demona, niż do Niziołka, jak Philippe - mruknąłem niechętnie, po czym dodałem głośniej - Mówiłem ci, że kiedyś się przejedziesz na oszustwach. No i masz, czego chciałeś. Pamiętasz? Kiedy uratowałem ci tyłek, przysiągłeś, że więcej nie będziesz wodził za nos nieznających się na Nekromancji Sapiens. A teraz spotykam cię tu z tą... - w ostatniej chwili połknąłem niezbyt ładne określenie - Wampirzycą, dokładnie w momencie, kiedy znów potrzebujesz ratunku przed złym klientem. I wiesz co ci powiem? W tej chwili najchętniej tak bym ci przywalił, że gwiazdy by ci przed oczami tańczyły, aż miło. I przy okazji wykopał na najbliższy odłamek meteorytu.
- Co ja ci takiego zrobiłem, że chcesz nasłać na mnie swoich Umarlaków? –spytał, bynajmniej nieco spłoszony.
- Wkurzasz mnie. Nie dotrzymujesz danego słowa. Hańbisz naszą rasę, chociaż powiedziałbym, że nie jesteś Demonem tylko jakimś słabym, niemagicznym, zafrasowanym nieudanym przetargiem Niziołkiem. Co z ciebie za Demon, skoro nie masz żadnego honoru? A pamiętaj, że przysiągłeś na Azis, boginię Śmierci. A przysięga na jej imię jest czymś, czego nigdy nie powinno się łamać. Szczególnie dla Nekromanty.
Philippe rzucił mi złe spojrzenie.
- Przynajmniej JA doprowadziłbym ją do tego całego Miasta Smoków, nie tak jak ty, który przy pierwszej nadarzającej się okazji dałeś nogę.
Tsaaa. Bo Filadelfia na pewno zdołałby zorganizować przeprawę przez Cieśninę Fulminata. Moje przemyślenia zostały przerwane przez Verbenn, która najwyraźniej otrząsnęła się już z szoku wywołanego przez ponowne zobaczenie mojej ślicznej buźki.
- Miasta Smoków? TEGO Miasta Smoków? Na dalekiej północy? Za Królestwem Demonów? Leżącego na wyspie? Miasta, którego nikt nie odnalazł po tym, jak Smoki zaszyły się w nim po Bitwie Milionów?
- Za dużo pytań zadajesz, słonko – odparł Philippe.
Po czym dostał w twarz tak mocno, że odleciał ładnych parę metrów w moją stronę. A ja, wykorzystując okazję, rzuciłem Nero krótki telepatyczny rozkaz. Irbis podbiegł do oszusta i, zanim ten zdążył się podnieść i wycofać, złapał go za płaszcz i koszulę, uniemożliwiając ucieczkę.
Podszedłem do nich spokojnym krokiem. Niechętnie musiałem się zgodzić z Verbenn, że mój stan stopniowo się pogarszał. Nadal mogłem chodzić i biegać, nie żeby coś, ale nie byłem już w stanie leźć gdzie mnie oczy poniosą przez całą noc, jedynie z krótkimi przerwami na jakieś posiłki. Musiałem częściej robić przystanki, a w dzień, kiedy (jak zwykle zresztą) odpoczywałem, przewracałem się z boku na bok przez bite kilka godzin, zanim zasnąć od razu, jak zazwyczaj.
Spojrzałem z góry na Philippa.
- I co ja mam z tobą zrobić, co, Filadelfia? Miałeś już swoją szansę i ją zaprzepaściłeś. Zignorowałeś upomnienia. Nadszedł czas na karę.
- Mówisz, jakbyś należał do jakiejś sekty, Nox. A przecież doskonale wiadomo, że ani Asper, ani ty do żadnej nie przynależycie, bo nie opłaca wam się łączyć sił z jakimiś słabymi Sektowymi.
Kucnąłem i spojrzałem oszustowi prosto w twarz.
- Och, więc twierdzisz, że nie jestem z sekty? Filadelfia, ty już kompletnie zidiociałeś. Nie ma Nekromantów nie należących do sekt – odparłem, uśmiechając się wrednie. – A moja przez te twoje niewłaściwe zachowania baaardzo cię nie lubi. Każdy jej członek dostał polecenie, żeby słono cię ukarać, gdybyśmy cię spotkali.
Zauważyłem u Verbenn na twarzy coś, co bardzo wyraźnie znaczyło „więc jednak sektowy. A już myślałam, że nie ma wypranego mózgu”.
Philippe z kolei pobladł jeszcze bardziej. Może i nie byłem jakimś olbrzymem, ale przy moich dwóch jardach i prawie czterech calach wzrostu byłem w porównaniu z Filadelfią gigantem. Typek był ode mnie jakieś dwadzieścia cali niższy. Nie mam pojęcia, jakim cudem mógł być Demonem. Szczerze mówiąc, zawsze - jak się niedawno okazało słusznie - podejrzewałem go o niziołkowe pochodzenie. To by wyjaśniało jego brak honoru. Co wcale nie oznaczało, że Demony nie bywały krętaczami.
- Nie należysz do żadnej sekty. Okłamujesz mnie – wystękał piskliwie – nie opłaca ci się do nich dołączać!
Parsknąłem.
- Wiesz, jest taka jedna i to całkiem porządna. Zbiera jakichś tam silnych Nekromantów. Należę do niej razem z Asperem. I z wielką przyjemnością wykonam rozkaz Eksterminacji Oszusta Philippa.
Przełknął głośno ślinę.
Uśmiechnąłem się w odpowiedzi.
- Wiesz, Filadelfia, gdyby to zależało ode mnie, wyprułbym z ciebie flaki. Ale rozkaz był prostszy, a eksterminacja niedosłowna. Domyślasz się już, o co chodzi?
Zaskakująco przerażony Philippe pokręcił głową.
- W takim razie cię poinformuję. Dostaniesz, jakże kochane przez typów takich jak ty, Piętno Oszusta. No i słyszałeś może o Klątwie Farrela?
Filadelfia pobladł. Nie ma się co dziwić, zważywszy na moc i działanie tejże klątwy. Cudo, po nałożeniu na ofiarę, odbiera jej wszelką magiczną energię. Po prostu ją przejmuje. Philippe został skazany nie tylko na bycie rozpoznawalnym przez każdego jako oszust, lecz również na brak możliwości wykonywania zawodu.
- Pójdziesz grzecznie z paroma moimi Nieumarłymi do Siedziby Głównej mojej ukochanej sekty. Tam nałożą na ciebie Klątwę oraz Piętno, po czym pohasasz sobie gdzie tylko ci się zechce po tym, jak kulturalnie odstawią cię do twojego nowego domu w Helfling. Rzecz jasna po tym, jak wykasują ci pamięć dotyczącą położenia Siedziby Głównej. A, no i nigdy Helfling nie opuścisz.
- O czym ty mówisz? Dlaczego mają mnie przenieść do Republiki Niziołków?!
Teraz Phil zapomniał z kolei o przerażeniu, zamiast tego się oburzył;
- Przecież jestem Demonem! Dlaczego nie do Abrais, albo gdzieś…
- Dlatego, że i pochodzenie zmyśliłeś. Twoim ojcem jest Niziołek, czyż nie? – uśmiechnąłem się delikatnie – Wrócisz grzecznie do tatusia, Nekromancję zostawisz Nekromantom i nie będziesz już psuł nam opinii.
Filadelfia chciał jeszcze protestować, ale nie dałem mu na to szansy. Przyzwałem dwóch Nieumarłych wyższego poziomu, potrafiących podejmować własne decyzje (rzecz jasna tylko i wyłącznie zgodne z moją wolą) i znikających dopiero na mój rozkaz. Wydałem im krótkie, magiczne polecenia. Jeden z nich podszedł do Philippa i bezceremonialne go ogłuszył, a drugi pozbawił oszusta wszelkich sztyletów i noży, sakiewki z pieniędzmi i doczepianej koziej bródki, po czym razem z drugim Nieumarłym związał krętacza, i razem odeszli na północ, niosąc nieprzytomnego Filadelfię między sobą. Pomyślałem, że kiedy zidiociały Phil się obudzi, będzie cały obolały (tym bardziej, że Nieumarli wyczucia nie mają). I dobrze.
Spojrzałem na porzucone na ziemi przedmioty. Ta sakiewka… Westchnąłem, po czym schyliłem się po nią i podałem ją Verbenn.
- Jest twoja, mam rację?
Skinęła głową ponuro.
- Ile od ciebie wyłudził? – spytałem zainteresowany. W czym jak w czym, ale w wyłudzaniu pieniędzy to Phil był mistrzem.
- Tysiąc pięćset złotych monet. W tym trzecia część jako zaliczka.
Zagwizdałem.
- Burżuj z ciebie, nie ma co.
- Jakbyś sam nie pochodził z rodziny, która może sobie na coś takiego pozwolić – burknęła w odpowiedzi.
Wykrzywiłem usta w niezbyt miłym uśmiechu. Coś dużo się ostatnio uśmiechałem. To pewnie przez idiotyzm Phila. Zaczął na mnie przechodzić. Jeszcze trochę i zacznę się ślinić, i zamkną mnie w pokoju bez klamek.
- Tak czy inaczej, niezbyt miło było cię spotkać, ale się stało. Jednak na twoim miejscu wróciłbym teraz grzecznie do domu, przeprosił za zwinięcie półtora tysiąca złotych monet – och, jak miło było zobaczyć spojrzenie typu „spadaj, niech cię tu nie widzę” połączone z „skąd wiedziałeś?” – i żył dalej, albo po prostu wbił chociażby do Sangrii, znalazł… Albo lepiej nie. Znowu trafisz na taką Filadelfię, która jednak nie będzie czekać aż dotrzecie do celu, tylko podetnie to twoje gardełko pierwszej nocy i jeszcze będzie na mnie. Wracaj do domu.
Spojrzała na mnie jak na idiotę.
- Chyba śnisz! – odparła złym tonem – Nie mam zamiaru wracać do domu, dopóki nie wykorzystam tej bransoletki jak należy. A ty mi w tym pomożesz.
Parsknąłem.
- Nie słyszałaś? Ja idę w swoją stronę, ty w swoją. Nie chciałaś mojej pomocy, to nie. Proste.
- Coś mi się zdaje, że wcale nie chcesz sobie umrzeć – odparła zjadliwie – Gdybyś chciał, nie wypełniałbyś w razie możliwości poleceń sekty.
Na przykład zabiłbyś Philippa. Zresztą jesteś jakiś dziwnie wesoły i żywy jak na kogoś, kto chciałby umrzeć. No i co robisz na północy od Sangrii? Czyżbyś miał jakiś ostatni szatański plan Wielkiego Noxa Pana Ignoranta?
Prychnąłem.
- Nie jestem radosny, tylko pogodzony ze śmiercią. Ze Śmiercią zresztą również. W końcu mam z nią do czynienia o wiele częściej niż inni Sapiens.
A jak chodzi o mój szatański plan, to jest jeszcze coś, a może raczej ktoś z kim się nie pogodziłem. Nie twoja sprawa.
- W Abrais? – spytała radośnie.
Rzuciłem jej spojrzenie z ukosa.
- Owszem.
- No, to na twoim miejscu postarałabym się umrzeć gdzieś z dala, chociaż, patrząc na to, ile czasu ci zostało, nie masz na to szans.
- A czemu nie mogę zejść na przykład w Abrais? – spytałem, nie wiedząc o co jej chodzi.
- No wiesz… Jeśli chcesz po wsze czasy bezwolnie służyć Asperowi, to proszę bardzo, ale ja tam bym się postarała, żeby mnie nie znalazł. Gdybym była tobą. Ale rób co chcesz.
Zgniły Smok. O Asperze nie pomyślałem. Mistrz tak bardzo mnie lubił,
że był gotów przetrząsnąć cały Kontynent, żeby znaleźć moje zwłoki.
W końcu ciało Nekromanty można spreparować na pamiętającego swoje życie, dość własnowolnego lecz nadal posłusznego Nieumarłego. A jeśli wzywający jest wystarczająco silny, to można z takiego Umarlaka zrobić i Licza. A coś czułem, że mój „kochany” mistrz nie pogardzi taką szansą. Nożesz kurde, na przegniłe dusze! Może jednak lepiej kurczowo trzymać się życia i to z dala od mojego sadystycznego nauczyciela? Ale niespecjalnie podobało mi się oznajmianie Verbenn, że jednak jej pomogę. “Hej, Verbs, bo wiesz, mój mistrz jest sadystą, więc może uratujesz mi tyłek, a ja załatwię ci ten rytuał?”. A pfff!
- Wszystko mi jedno – burknąłem, przybierając pokerową twarz. – Ale w sumie, to nie chciałbym spotkać Aspera jeszcze PO swojej śmierci. Zabieram konia Philippa i już mnie nie ma.
Verbenn zachichotała nagle, czym nieźle mnie zaskoczyła.
- Jak chcesz, to bierz. Ale uważaj, bo skończy się na tym, że to ty będziesz nieść ją. Do niczego się nie nadaje.
Westchnąłem. Pech najwyraźniej mnie uwielbiał, bo nie odstępował mnie na krok. Daleko z koniem Phila nie zajadę. To było raczej oczywiste.
Nie musiałem widzieć szkapy Filadelfii, żeby wiedzieć jak wygląda.
- Trudno mi uwierzyć, że to mówię, ale mogę z tobą pojechać na tą twoją wyspę – mruknąłem. W końcu musiałem znaleźć kogoś, kto miałby środki na zakup lepszego konia, a Abrais było po drodze.
Rzuciła mi badawcze i podejrzliwe spojrzenie.
- Czyżbyś coś kombinował? Jak spróbujesz mnie okraść albo coś…
Pokręciłem głową, zaciskając wargi.
- Demony nie kradną. Nawet umierające. No, może z wyjątkiem tych paru sztuk takich, jak Filadelfia.
Bynajmniej nie wyglądała na ufną Wampirzycę, ale skinęła głową i odwróciła się do mnie tyłem, po czym ruszyła w stronę głównego traktu.
Stara i wychudzona klacz Philippa była faktycznie tak bezużyteczna, jak się tego spodziewałem. Kiedy na nią wsiadłem, doszedłem do wniosku, że oprócz nowego konia będę potrzebował również nowego siodła. Obecne było porwane, a popręg trzymał się prawie, że na jednym włosku. Konieczna była wymiana najszybciej, jak to było możliwe. Mimowolnie zacząłem się zastanawiać, jakim cudem Philippe cały czas chodził taki obdarty, gdy zarabiał, uczciwie czy nieuczciwie, naprawdę sporo.
Westchnąłem, po czym razem z Verbenn ruszyłem w dalszą podróż. Nero z niewiadomych powodów nie wzbudził w koniach przerażenia. Może wyczuły, że nie jest zwykłym irbisem, jak mogłoby się zdawać?
Cały dzień jechaliśmy w milczeniu. Jedyną rzeczą, która je przerwała, było moje pytanie, co powiedziałem Verbenn, kiedy się upiłem. Na szczęście okazało się, że tylko opisałem jej poszczególnych członków rodziny i wytłumaczyłem ewenement plucia krwią. Kuro to potwierdził, więc raczej nie kłamała. Raz na jakiś czas wymieniałem krótkie uwagi ze swoim Chowańcem, ale oprócz tego milczałem. Verbenn również nie była specjalnie skora do rozmowy, więc nie doszło do żadnej kłótni, co mogłem uznać za rekordowy wynik, zważywszy, że jak do tej pory zaczynaliśmy się ze sobą gryźć po zaledwie pięciu minutach spędzonych we wzajemnym towarzystwie.
W końcu jednak zatrzymaliśmy się na noc i rozpaliliśmy ognisko. Kiedy siedzieliśmy przy świeżo upieczonym na kolację króliku, Verbenn podniosła wzrok znad ognia.
- A więc należysz do sekty, tak? – spytała spokojnie.
- Dziwi cię to? – odpowiedziałem pytaniem.
- W sumie, to nie. Ale co to za sekta?
- Można powiedzieć, że samozwańczo pełni funkcję nadzorującą względem innym sekt. Nazywa się Niflheim.
<< Rozdział VII
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz