Rozdział VII

<< Rozdział VI

Bogowie. Dlaczego zawsze muszę trafić albo na idiotę, albo na ignoranta,

a w tym felernym wypadku na dwa w jednym? Rzuciłam Baaxowi zirytowane spojrzenie, które bardzo wyraźnie mówiło “zamknij się”.
- A czy ja coś mówiłem? - spytał, ale moje kolejne spojrzenie go  uciszyło.
Zerknęłam na Kuro.
~Dlaczego akurat, kiedy miałam szansę doprowadzić do tego rytuału, coś musiało się zepsuć? ~ spytałam bardziej siebie niż jego.
Zaklęłam pod nosem i wstałam. Wyszłam z szopy i ruszyłam szybkim krokiem do speluny, a Baax i Kuro podążali za mną.


Minęły zaledwie dwa dni od czasu, gdy zidiociały Nox opuścił moją szopę,
a zyskałam nową szansę na wykorzystanie swojej bransoletki. Siedziałam
z Baaxem w spelunie, gdy podszedł do mnie powoli jakiś Nekromanta. Trudno było się pomylić, bo czuć było od niego Śmiercią, a na czarnym
(a jakimże innym) płaszczu wyraźnie rysował się wyhaftowany ręcznie, choć niezbyt pięknie, pentagram na tle świecy – symbol Nekrusiów.
- Ty jesteś Verbenn, Siódma?
Spojrzałam na niego spode łba.
- Nekromanci aż tak szybko się ze sobą porozumiewają? –spytałam, przybierając wrogi ton.
- Spostrzegawcza jesteś – wygiął wargi w krzywym uśmiechu, odsłaniając niezbyt białe zęby.
Brakowało mu górnej jedynki i dolnych czwórek.
Fuuuj, pomyślałam, a Kuro mi przytaknął. Trudno mi było się do tego przyznać, ale wolałam już Noxa. Przynajmniej miał wszystkie, do tego białe, zęby.
- Słyszałem, że potrzebujesz pomocy z Runami Śmierci - kontynuował paskudny Demon - Więc doszedłem do wniosku, że fachowiec taki jak ja,
z większym doświadczeniem niż ten dopiero raczkujący w Nekromancji chłopiec, Nox, mógłby ci pomóc.
Spojrzałam na niego krzywo.
~Ależ skromny~ zanucił w myślach Kuro.
- Skoro jesteś takim wspaniałym i doświadczonym Magiem, to co jest tu napisane? - spytałam podejrzliwym tonem, wyciągając przed siebie rękę
z bransoletą, lecz rzucając typowi równocześnie spojrzenie mówiące wyraźnie “jeśli spróbujesz ukraść, to nie pożyjesz długo”.
Zmarszczył brwi, po czym pochylił się nad Runami. Przez dłuższą chwilę milczał. A potem zaczął recytować;
- Azis-göt!
Göten gärtre döth
Göten deri Ělaneya gnört.
Kaes ös wyrd blezen,
ös tu män Magie enäm beden
ävr minden baëd  
ävr damnen.
Edüz !

Nie wiem, jakim cudem zapamiętałam oględnie recytację Noxa,
ale wiedziałam, że ten typ wypowiedział formułkę inaczej. Nie powiedział “blesen” lecz “blezen” i nie “beten”, a “beden”. No i miał inny akcent. Zerknęłam na Kuro, leżącego na ławie.
~Co o tym sądzisz? ~ spytałam. Normalnie zapytałabym Baaxa,
ale on poszedł do barmana kłócić się o gratisowego kufla, a Nekruś
nie wyglądał, jakby chciał czekać, aż naradzę się z zaprzyjaźnionym Krasnoludem.
~Myślę, że jest Nekromantą, ale nie ufałbym mu. Nie pachnie tak jak Nox.
Fajnie. Postanowiłam słuchać swojego kotowatego Chowańca tylko na tej podstawie, że twierdził, iż mój rozmówca nie śmierdzi tak jak jakiś inny Nekro.
~ Też mu nie ufam. Ale możemy nie mieć innego wyjścia. Najwyżej się coś wymyśli.
Kuro minimalnie skinął łbem, a ja utkwiłam wzrok prosto w oczach podejrzanego Nekromanty. Wskazałam na drzwi,  po czym wyszłam szybkim krokiem na dwór.  Demon podążył za mną.
- No dobra – powiedziałam, kiedy znaleźliśmy się poza zasięgiem słuchu ciekawskich - Skoro jesteś tak doświadczony, to zapewne wiesz również, gdzie powinniśmy podążyć, żeby aktywować tę bransoletkę i co należy zrobić w czasie rytuału,  tak?
Skinął głową.
- W takim razie..?
- Och, nie jestem na tyle głupi, żeby ci wszystko powiedzieć, uciekłabyś mi bez zapłaty. Najpierw chcę dostać pieniądze, potem ci powiem.
O nie. Niech wybije to sobie ze swojego półłysego łba.
- Ja również nie mam zamiaru dać się oszukać - powiedziałam lodowatym tonem. - Doprowadzisz mnie tam, przeprowadzisz rytuał i dostaniesz swoją pełną  zapłatę. Na razie nie licz na więcej niż zaliczkę. Ile chcesz?
- Dwa tysiące złotych monet - odparł.
No nie. Za tyle można by wykupić ze dwie spore wsie! Chociaż, z drugiej strony Demony miały inną wartość monet. U nich wszystko było droższe. Pomyślałam, że rodzina mnie zabije, jak zorientuje się, że pożyczyłam sobie te dwa tysiące, no ale cóż... Co robić?
Postanowiłam jednak nie sprzedać swojej skóry łatwo.
- Tysiąc - stwierdziłam - a zaliczka to trzysta srebrników.
- Dwa tysiące - odparł - i nie zgadzam się na zaliczkę mniejszą, niż tysiąc pięćset. Dwa tysiące i ani miedziaka mniej.
W końcu stanęło na tysiącu pięciuset złotych monetach i zaliczce wynoszącej ⅓  ceny całkowitej. Obydwoje byliśmy średnio usatysfakcjonowani, ale przynajmniej ugrałam mniejszą zaliczkę. Wróciłam do karczmy, gdzie zastałam Baaxa w stanie upojenia alkoholowego. Śpiewał właśnie sprośne krasnoludzkie piosenki, o których znajomość go nie posądzałam. Usiadłam na ławie, która stała najdalej od hałaśliwego środka speluny. Kuro wskoczył mi na kolana
- I co teraz? - zapytał.
- Teraz - odpowiedziałam - wypijemy za powodzenie tej samobójczej misji.



Wyruszyliśmy w drogę już następnego dnia. Ja z przodu, zaś Janus, bo tak ten śmierdzący Nekromanta się przedstawił, jechał w bezpiecznej odległości ode mnie. Czyżby moja osoba go przerażała?
“Nie, raczej nie”, pomyślałam, bo facet non stop nadawał o Nekromancji. Albo mamrotał pod nosem jakieś litanie w Języku Śmierci, nadal zatrzymując akcent zupełnie inny niż Noxa. No ale cóż... W końcu Nekrusie to dziwne typy, no nie? Obejrzałam się na niego. Jechał na tej swojej wychudzonej szkapie, która wydawała się iść jakby chciała, a nie mogła i wwiercał we mnie taksujące spojrzenie.
~Zaczyna mnie wkurzać~ warknęłam.
~To się go pozbądź~ podpowiedział Kuro.
Problem leżał w tym, że nie mogłam. Już drugi dzień tak jechaliśmy; ja milcząc, on non stop o czymś mówiąc. Rozejrzałam się wokoło. Zmierzchało już i zaczęło się robić późno. Dojechaliśmy do jakiejś małej polanki koło drogi, a ja zsiadłam ze swojego konia i przywiązałam go do najbliższego drzewa, zdejmując mu przy okazji wędzidło i siodło.
Uzbierałam trochę chrustu i rozpaliłam ognisko, podczas gdy Janus zaczął coś czytać, a Kuro wpatrywać się w wielką rybę, którą kupiłam godzinę temu
od jakiegoś rybaka. Spojrzałam na swojego Chowańca i rzuciłam
mu przysmak, uśmiechając się na widok znikającego w tempie błyskawicznym karpia. W końcu Nekromanta usiadł obok mnie i zagaił;
- Ładnego masz Chowańca, muszę przyznać.
- Dzięki - mruknęłam. Jakby mnie obchodziła jego opinia!
Przez następne pół godziny nadawał mi o jakichś dziwnych wypadkach
z Chowańcami, zapewniał, że mój jest wyjątkowy itepe itede. W końcu, zirytowana, zapytałam;
- Może zrobiłbyś coś więcej niż tylko gadał?
Rzucił mi niemalże obrażone spojrzenie.
- Na razie nie mam co robić. Jeszcze nie dotarliśmy do celu.
- A jakieś przygotowania?
- Są zbędne, złotko. Wszystko, co potrzebne jest już gotowe.
Prychnęłam.
- Jakoś nie widzę, żebyś miał ze sobą cokolwiek oprócz mojej sakiewki
z zaliczką, złotko.
- Nie ma powodów do niepokoju, kochana. Wszystko jest gotowe.
Nie wiedzieć czemu trudno mi było mu uwierzyć. Wymamrotałam coś niechętnie, po czym położyłam się spać.



Następnego dnia nie dojechaliśmy za daleko. Przez cały czas, tak jak wcześniej, kłusowaliśmy lub galopowaliśmy (chociaż to, że szkapa Janusa jeszcze dyszała zakrawało na cud), ale po południu zarządziłam postój
na średnich rozmiarów polanie. Janus, nadal pewny siebie, zapytał;
- O co chodzi, złotko?
- Przestań mnie tak nazywać, idioto - nie wytrzymałam. - Nie wierzę ci.
Od początku ci nie wierzyłam. Nie czynisz żadnych poczynań, nawet
nie zerknąłeś na moją bransoletę, a kiedy mówisz w Języku Śmierci, masz zupełnie inny akcent i wymowę niż Nox. Poza tym, od niego czułam nie tylko smród trupów, ale i magiczną moc. U ciebie czuć tylko ten odór.
Janus zaśmiał się, ale usłyszałam w jego chichocie nerwową nutę.
- Żartujesz sobie chyba, mówiłem ci już, że to Nox jest dzieciakiem, który
nie potrafi sobie nawet poradzić z Nekromancją na poziomie trochę wyższym niż początkującym.
- W takim razie nie ma problemu. Wezwiesz mi tu trzydziestu  Nieumarłych. Wtedy ci uwierzę i wycofam oskarżenia, po czym ruszymy dalej.
- Trzydziestu? - spytał niedowierzającym tonem - Dlaczego...
- Na moich oczach Nox wezwał dwudziestu. Wystarczy mi dziesięciu więcej. Ważne, żebyś tylu przyzwał.
Janus najwyraźniej nie był zbyt zadowolony, ale skinął głową. Zamknął oczy i wyciągnął przed siebie ręce. Wymamrotał parę słów. Ziemia przed nami zaczęła się powoli rozstępować. Wyszedł z niej Nieumarły. Jeden. Janus zacisnął mocniej powieki i pochylił się lekko do przodu. Widać było, że już teraz nieźle się męczy. Z trudem przywołał drugiego.
W końcu stanęło przede mną pięciu Nieumarłych. Nekromanta wyglądał
na wyczerpanego. Już miałam mu przywalić i odejść, kiedy zobaczyłam nagle jakiś ruch. Coś w linii drzew... się ruszało.
Wytężyłam wzrok. Zobaczyłam wielkiego kota. Panterę śnieżną. Patrzyła prosto na mnie. Od jej wzroku włosy zjeżyły mi się na karku. A potem dostrzegłam coś jeszcze. A raczej kogoś. Oparty o grzbiet irbisa stał tam... Nox. Patrzył na mnie i Janusa dość niedowierzającym i bardzo złym wzrokiem. Wyglądał jak gotowy do ataku wilk. Moich uszu dobiegł głuchy warkot dobywający się z gardła pantery. A potem Nox odezwał się;
- Verbenn... co ty tu robisz z tym oszustem?

<< Rozdział VI

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz