Rozdział IX

<< Rozdział VIII

Niflheim…

 Nie, żeby coś, ale znałam tę nazwę. Fakt, planowałam kiedyś zemścić się na Nekromantach za śmierć Skyrim, ale sekty zazdrośnie strzegły wszelkich tajemnic, zwłaszcza informacji o nich samych. W tym również swoich nazw. A skoro słyszałam o Niflheimie, oznaczało to, że ta sekta naprawdę coś znaczyła. 
- Aha… - mruknęłam
- Widzę, że wiele ci to mówi – zauważył kąśliwie.
- Wiesz, tylko Nekro są w stanie zorientować się w tym waszym ghulowym systemie. I w nazwach sekt.
Uśmiechnął się z wyższością. Wredny gnojek.
- W takim razie chyba muszę cię doedukować.
- Och, a czy aby przypadkiem nie podpadniesz swojej sekcie, jeśli wyjawisz mi jej tajemnice? Jeszcze skrócą cię o głowę i twój plan przetrwania, opierający się przede wszystkim na tym, czy zechcę ci pomóc, czy nie, legnie w gruzach – zauważyłam fałszywie przyjacielskim tonem.
Zmieszał się. I dobrze. Ale tylko na chwilę.
- To zależy od tego, co ci o nas powiem. Niflheim, w przeciwieństwie
do innych, chce być w jakimś stopniu sławny. W końcu jesteśmy sektą, która pilnuje porządku pośród Nekromantów.
Pfff. Samozwańczo.
- Skoro pilnuje porządku, to czym się zajmuje? Eliminowaniem typów takich, jak Philippe?
- Tak. Filadelfia jest przykładem naszej działalności, co wcale nie oznacza, że na tym się kończy.
Znowu użył tego przezwiska. Doszłam do wniosku, że tylko Demon mógłby wymyślić taką a nie inną ksywę.
- Och, w takim razie co jeszcze robicie? Oprócz usuwania typów jego pokroju?
- Usuwamy też typy pokroju „napadnij na wieś, wyrżnij wszystkich w pień a potem zrób z nich Nieumarłych” albo „wywołaj wojnę i ciesz się
z efektów”. Jedne z naszych głównych praw zakazują zabijania dla zdobycia Nieumarłych i, co pośrednio się z tym łączy, działania na rzecz wybuchu wojny. Jednym z głównych obowiązków Nekromantów, tak jak każdego innego obywatela któregokolwiek z państw Sapiens, jest utrzymanie pokoju,
a nie jego zakłócanie.
- A to ciekawe – zauważyłam zgryźliwie. – Bo Demony szukają radości
w chaosie, a nie harmonii, jaką niesie pokój.
Nox szturchnął ognisko kijkiem, na powrót wzniecając żar.
- Pax nie oznacza braku chaosu – odparł, uśmiechając się zimno –A próbując go utrzymać, można wywołać jeszcze więcej problemów i skandali niż w czasie wojny. A czy aby przypadkiem i Wampiry nie były szczęśliwsze, gdyby pakty o nieagresji i rozejmy wzięły w łeb i gdyby mogły pić krew do woli?
Przygryzłam wargę.
-  Już i tak mamy jej wystarczająco dużo.
- Ale niekoniecznie legalnie, czyż nie?
- Wierz mi, nie zależy nam na staniu się najbardziej znienawidzoną rasą
na Kontynencie. Za to ty jesteś na świetnej drodze, żeby razem ze swoją sektą podpaść wszystkim innym.
Westchnął.
- Fakt, że gdyby inne sekty Nekro połączyły siły, bylibyśmy w ghulowej sytuacji, lecz tak to już jest, że każda sekta ma swoje cele i kulty. Niflheim jest dość liberalny pod tym względem, bo naszym jedynym celem jest dążenie do porządku wśród Nekromantów, ale inne sekty w życiu by się ze sobą
nie dogadały. Za bardzo pokłóciłyby się, czy to Azis jest najwyższą boginią śmierci, czy może jednak jest nią Morte, nie zwracając uwagi na to, że różnica jest jedynie w wyznaniach, w których występują. Ja osobiście uznaję wszystkie bóstwa Śmierci za jedno prawdziwe, tyle, że nazwane na inne sposoby i znane z różnych stron przez różnych wyznawców.
Oho. Pokojowo nastawiony teolog i filozof w jednym się znalazł. Miałam nadzieję, że skończy zaraz nadawać o sensie istnienia sekt i bogów,
bo co prawda ja również wyznawałam kult Azis, ale nie przepadałam za tego typu wywodami. Na swoje szczęście Nox zmienił temat.
- Musimy jechać przez Sangrię – powiedział ponuro. – Potrzebuję nowego konia i siodła. A i zmiana ogłowia by nie zaszkodziła.
Łał. Demon mówił, że chce jechać przez stolicę Federacji Wampirów.
- Nie no, wiesz… Jeśli nie boisz się, że zostaniesz posądzony
o szpiegostwo i tym podobne, po czym skazany na śmierć, to możemy tamtędy jechać.
- Byłem ostatnio w Sangrii. Wiem, że tamtejsze straże miejskie są, delikatnie mówiąc, podejrzliwe, ale w towarzystwie Wampirzycy i tego – wyciągnął z płaszcza trochę pomiętą kartkę – nie powinno być problemów.
Spojrzałam na dokument. Gość miał niezłego fuksa! Trzymał w łapie coś, o zdobycie czego już od dawna walczyłam u gubernatora naszej części Federacji. Zaświadczenie o neutralności politycznej połączone z międzynarodową, uniwersalną przepustką dającą wstęp do każdego państwa Kontynentu. Różniło się to od zwykłej przepustki tym, że zapewniało,
iż właściciel dokumentu jest neutralny i nie ma żadnych zamiarów typu szpiegostwo. No i nie trzeba było wyrabiać paszportu dla każdego oddzielnego państwa. Ja sama miałam ze sobą wszystkie 7 paszportów. Tak, nawet do Helfling, państwa Niziołków, sobie wyrobiłam.
- Skąd to masz? – spytałam podejrzliwym tonem.
- Wspominałem już, że Niflheim jest bardzo wpływową sektą? Zapewnienie o neutralności politycznej ma tu podwójne znaczenie, bo oznacza, że nie tylko nie chcę wywołać wojny, ale ścigam tych, którzy do takowej chcą doprowadzić.
Super. Też chcę coś takiego.
- No to będziesz musiał ostro za mnie poświadczyć w Abrais – stwierdziłam – Demony za Wampirami nie przepadają.
- Nikt za wami nie przepada – powiedział uszczypliwie. Tak, wiedziałam
o tym doskonale. Przekonałam się w czasie tych parunastu podróży, zwłaszcza do Imperium Ludzi i do krajów północnych. Moi przodkowie zapisali się
w historii niestety jako krwiożercze bestie, a nie kulturalni, w miarę Sapiens, którzy do obiadu pili jedynie lampkę świeżej krwi.
Jednakże, Nox nie miał zamiaru pozwolić mi na dłuższe przemyślenia,
bo kontynuował;
- Wracając do głównego tematu, mamy do przebycia konno cztery tysiące mil[1], - fajnie, że wampiry korzystały z tej miary długości – co w przełożeniu na wspólny wynosiłoby koło… 6450 kilometrów, doliczając podróż
do Sangrii.
Przyznaję, nie byłam tłukiem geograficznym czy czymś w tym stylu,
ale te dokładne przeliczenia na kilometry zawsze były ciężkie, tym bardziej, że nie szło to w pełnych jednościach, ale w częściach dziesiętnych i setnych. Dlaczego Demony musiały mieć wszystko większe niż pozostałe państwa? Większe podatki, wyższe ceny, więcej szlachty, więcej Nekromantów, a nawet większe problemy i większe miary długości!
- Sześć tysięcy czterysta pięćdziesiąt kilometrów – powtórzyłam – Wiesz, ile zajmie nam ta podróż?
- Tak – odparł ponuro – nie byłaby taka długa, gdyby nie podróż przez góry i konieczność ominięcia pustyni.
- Prawie trzy miesiące – jęknęłam – z tobą za jedynego towarzysza. Nie ma mowy. Umrę towarzysko.
- Masz  jeszcze Chowańca – odparł w miarę spokojnie. Udawał, że miał
w nosie opinię o jego towarzystwie. Niech udaje dalej – I nie będziemy jechać tylko i wyłącznie przez dzikie ostępy. Po drodze miniemy Sangrię, Megalopolis i Abrais.
- Super – prychnęłam – Dwa miasta będące pod całkowitą władzą Demonów. Pranie mózgu gwarantowane.
- Następnym razem, o ile przeżyję, zanim zgodzę się na pracę dla kogokolwiek, dodam w warunkach umowy, że zlecenie jest na własną odpowiedzialność pracodawcy – mruknął Nox.
- I dodaj też, że pracownik nie nadaje się do niczego innego niż narzekania na pracodawcę – powiedziałam – z takim pakietem na pewno znajdziesz sobie robotę.
Nox najwyraźniej uznał, że koniecznie musi szturchnąć żar i dołożyć 
do ognia, co dało mu co najmniej parę sekund czasu na przemyślenie odpowiedzi. 
- Dzięki za radę. Na pewno skorzystam.
Myślał, że wygrał. Ale ja, sprytna, zauważyłam jeszcze jeden szkopuł,
o którym Nox nie wspomniał, a który z pewnością nie był dla niego wygodny.
- Nox, tak z ciekawości. Skoro masz przy sobie pieniądze, których ilość wystarczy na co najwyżej zakup jedzenia na tydzień, to jak chcesz kupić tego konia, siodło i ogłowie, co?
Ha! Zagięłam go. Zmieszał się. No jasne. Znajdź sobie pracodawcę, wycygań od niego kasę na konia a potem jeszcze namów na uzdrowienie. Istny okaz demonicznego charakteru. Bardzo typowy dla tejże rasy. Jak wykorzystać, to na maksa.
- Nie, nie pożyczę ci tylu pieniędzy. Co najwyżej na obiad, znaj moje dobro, ale potem musisz zdobyć swoje złoto.
Westchnął.
- Dla Philippa ukradłaś półtora tysiąca złotych monet, a na mnie
nie wydasz złamanego miedziaka? Aleś ty wspaniałomyślna – stwierdził ponuro.
- Ale TY jesteś prawdziwym Nekromantą, tak? Machnij sobie paru Nieumarłych, zrób kilka sztuczek i forsa w kieszeni. Albo ostatecznie możesz coś ukraść!
Rzucił mi spojrzenie, które wyraźnie mówiło „sama sobie kradnij”.
- Nie zniżę się do kradzieży – odparł zaskakująco wyniosłym tonem.
No jasne. Demon może kłamać na swoją korzyść i oszukiwać, ile wlezie, ale kradzieży zabroni mu jego chora i nielogiczna duma. A znając życie, gdyby tylko zechciał, mógłby zostać jednym z lepszych złodziejów.
- No to będziesz musiał przezwyciężyć swoją dumę i ukraść parę rzeczy, jeśli nie chcesz zasuwać na piechotę – stwierdziłam radosnym tonem.
Spojrzał na mnie krzywo. Jego wzrok i mina mówiły „Wait! I have
a plan!”.
- Co znowu? – spytałam zirytowana.
- A nic – odparł – po prostu sobie o czymś przypomniałem.
Już myślałam, że znowu wyjmie z płaszcza jakiś świstek, albo ogromną sakwę pieniędzy. Może na ten czarny kawał materiału został rzucony czar zaginania czasoprzestrzeni?
Nox jednak nie wykonał żadnej magicznej sztuczki, tylko rzucił swojemu Chowańcowi całego, dobrze upieczonego królika.
Uniosłam brwi zaskoczona. Kuro nie jadał pieczonego mięsa. Najbardziej lubił surowe, i to samodzielnie upolowane. Dlaczego więc Chowaniec Noxa jest inny? Szczerze wątpiłam, żeby różniły się od siebie czymś więcej niż rozmiarem i wyglądem. W zasadzie, obydwa były przecież kocimi Chowańcami. 
Gdy Nox zobaczył moją z lekka zaskoczoną minę, sam uniósł do góry lewą brew.
- O co chodzi? – spytał.
Już miałam ochotę odpowiedzieć ostentacyjnie, że o nic, albo o ten wózek co nie chodzi, ale ostatecznie ciekawość wzięła górę i odpowiedziałam pytaniem;
- Dlaczego on je pieczone mięso? W sensie, Kuro lubi tylko osobiście upolowane.
- I to aż tak cię zmieszało? – spytał lekko rozbawiony.
Odwróciłam wzrok zirytowana. Teraz będzie udawał pana profesora
i mówił tym swoim protekcjonalnym tonem „to nie mój Chowaniec jest niezwykły, to twój Kuro jest nienormalny”. Ta. Jak cała ja zresztą.
- Kuro zachowuje się tak, jak powinien – odpowiedział, gubiąc gdzieś ton wszechwiedzącego belfra. Łał, zero tekstów typu „jesteś odmieńcem”. 
No, ale z drugiej strony on sam był niewiele lepszy. – Nero jest inny
od pozostałych Chowańców, bo nie jest Chowańcem samym w sobie – mruknął. – Nie urodził się nim, lecz najzwyklejszym w świecie Demonem.
Przerwał mu zirytowany, basowy pomruk ogromnego kota.
- Nero? – spytałam. Całkiem ładne imię. Na pewno to nie Nox  mu
je nadał. On by nazwał swojego Chowańca Super Ghulowy Kosiarz albo Mega Ghul, albo chociażby Zgniły Smok.
- Tak, Nero – odparł Nox i jednocześnie rzucił irbisowi spokojne spojrzenie.
- No, może nie tak do końca zwykłym Demonem – powiedział. – Był Nekromantą, poprzednim uczniem Aspera. Któregoś dnia podpadł Mistrzowi. Asper rzucił na niego klątwę, po czym postanowił go wykończyć, za jej pomocą. Kiedy Nero umarł, odrodził się, że tak to ujmę, w tej formie. Tyle,
że nadal był pod władzą Aspera, bo ten dobrze przypilnował, żeby jego były uczeń nie powrócił do świata żywych gdziekolwiek indziej. Kiedy ja zostałem jego uczniem, Nero wykorzystał okazję i został moim Chowańcem, bo dzięki temu miał większą szansę zdjąć klątwę i powrócić do demonicznej postaci. Asper nie miał większego wyboru i pozwolił mu zostać przy tej roli.
Zerknęłam na irbisa jeszcze raz. Oprócz niesamowicie, jak na ten gatunek, zielonych oczu wydawał się być zwykłym wielkim kotem.
- Ten cały Asper wygląda mi na niezłego sadystę – zauważyłam – jednego ucznia przeklął, z drugiego chce zrobić Licza…
- Muszę przyznać, że gdyby nie Nero, już bym nim był. Fakt, Asper jest sadystą, ale on w dużej mierze naśladuje swojego mistrza – stwierdził Nox.
- A ty pewnie kiedyś będziesz naśladować jego, co? O ile przeżyjesz.
Rzucił mi zagadkowe spojrzenie, ale nic nie powiedział.
Skinęłam mu powoli głową, a potem ziewnęłam przeciągle. Było już późno.
Mruknęłam coś w stylu „dobranoc”, co było jednak bliższe „uduś się przez sen”, po czym rozłożyłam swoje koce i zasnęłam.


Przez pięć następnych dni jechaliśmy w ciszy. Tak jak wcześniej. Raz
na jakiś czas wymieniałam jakieś uwagi z Kuro, lecz na tym kończyły się wszelkie konwersacje. Nie uciekł mojej uwadze fakt, że Nox zdążył się jednak zmienić przez te trzy dni, w trakcie których go nie widziałam. Przede wszystkim zorientowałam się, że na powrót widzi normalnie, co oznaczało,
że choroba postępowała. A po drugie, przez noc i zaledwie sześć godzin podróży zdołałam nie raz usłyszeć, jak jego oddech stawał się nagle charczący, a chwilę potem Demon zanosił się ostrym kaszlem. Bez użycia Magii.
Co ciekawe, nadal uparcie stawiał na swoim i nie pozwolił się zbadać. Super. Skoro naprawdę był takim masochistycznym, niemyślącym sapiens,
to jego sprawa. Chce umrzeć, to zdechnie. A kiedy już będzie bardzo źle,
to ten Ghul nie ma co liczyć na moją pomoc.
Mój monolog przerwał Kuro, wychylając się zza płaszcza, gdzie drzemał.
- Jeść? - zapytał, przeciągając się.
- Pytaj Nekro. Ja na razie nie mam zamiaru zatrzymywać się na posiłki.
-Ale jestem głodny- zaprotestował.
Westchnęłam. Już miałam coś wymyślić, kiedy odezwał się Nox.
- Dojeżdżamy do  Sangrii - oznajmił zaskakująco spokojnym głosem.
Podniosłam wzrok. Przed nami ciągnął się trakt, o wiele szerszy, niż wcześniej. Biegł prosto do stolicy mojego państwa. Miasto rozciągało się dokładnie przed nami. Westchnęłam. Przeżyłam tutaj pierwsze 9 lat swojego życia, a potem musiałam przeprowadzić się razem z moją rodziną do naszego zapyziałego miasteczka.  
- Nie dojedziemy do miasta przed zamknięciem bram. - powiedziałam - Stańmy na popas, wyruszymy o świcie i dotrzemy tam dokładnie na ponowne otwarcie bram.
-Jedzenie!- zapiszczał Kuro.
Nekromanta skinął tylko głową. Chyba po raz pierwszy zgadzał się ze mną
w jakiejś kwestii.


[1] 1 mila = 1,609344 kilometra


<< Rozdział VIII

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz