Rozdział VI

<< Rozdział V

Z niewiadomych powodów Verbenn wróciła do mojego schronienia w humorze bardziej podłym niż wcześniej oraz z dziwnym, małym pakunkiem. Z jeszcze bardziej niewiadomych powodów postanowiła rozpakować zawiniątko w mojej obecności. Dopiero teraz zauważyłem, że moje Duchowe Widzenie zaczęło zanikać i powracała normalna zdolność widzenia istot żywych.
Gdy tylko  rozwinęła materiał, naszym oczom ukazał się mały Chowaniec. Miał niecały miesiąc. Łypnął okiem na otaczający go świat, po czym od razu wskoczył Verbenn na ręce. Kot był cały czarny i miał dopiero lekko zarysowane rogi tuż koło puchatych uszu. Wielkimi, jak na małego kota, łapami, objął szyję zdziwionej Verbenn. Moim oczom ukazał się puszysty ogon podzielony na trzy części.
Sapnąłem ze zdumienia. Tego typu Chowańce były bardzo rzadko spotykane.
- Kot? - spytałem.
- A co, boisz się kotów? - spytała złośliwie, po czym wyciągnęła zwierzę
w moją stronę, chcąc mnie nim przestraszyć.
Mimowolnie zamruczałem. Tak, Demony to potrafią.
- Witaj, przyjacielu - mruknąłem przyjaźnie, wpatrując się prosto w źrenice Chowańca.
Kot bez oporu wpuścił mnie do swojego umysłu. Pokazał mi swój poprzedni dom i kogoś bardzo podobnego do Verbenn. Kuro, bo tak miał na imię.
- Cześć, Kuro.
Kot mruknął w odpowiedzi i wysłał myśl dotyczącą swojej nowej Pani.
- Nie wiem, sam jej zapytaj.
- Że, co? Tylko teraz mi nie próbuj wcisnąć, że umiesz rozmawiać z kotami.
Wzruszyłem ramionami.
- Kuro pyta, czy jesteś jego nową towarzyszką...
Kot popatrzył na Verbenn swoimi wielkimi zielonymi oczami.
Verbenn przymknęła powieki i wyglądała jakby się nad czymś głęboko zastanawiała.
Zaciekawiony spróbowałem jeszcze raz wniknąć do kociego umysłu.
Ale nie mogłem. Jego umysł otaczała już silna bariera, na której wyczuwałem ślady Wampirzycy.
Przeszedłem więc do nieco bardziej pośredniej metody. Wlepiłem wzrok
w oczy Kuro i zamruczałem cicho. Kot w odpowiedzi zamachnął się na mnie łapą figlarnie.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Najwyraźniej dziewczyna zaadoptowała Chowańca, tym samym nawiązując z nim więź mentalną.
Verbenn ocknęła się. Zaczęła miarowo głaskać Kuro po karku, aż w końcu ten zaczął mruczeć.
-Wygląda na to, że czujesz się już lepiej... Nie zachowujesz się jak skończony wariat - powiedziała całkiem miło wampirzyca - Co udało Ci się zrobić z bransoletą do tej pory?
Westchnąłem.
- Przetłumaczyć parę ładnych zdań.
-Konkretnie co?
- Dokończyć kulturalne tłumaczenie formuły i jakieś trzy zdania opisujące sam rytuał.
-Za mało... - westchnęła Verbenn - To cały czas za mało...
-Szkoda bardzo, żebym zrobił więcej, skoro noc zeszła mi na piciu z wami, a poranek na walce z kacem - mruknąłem - Spokojnie, w przeciągu tygodnia się wyrobię.
Dziewczyna wybałuszyła oczy.
- O czym ty mówisz? Nie ma żadnego tygodnia. Najpóźniej jutro musimy stąd wyjechać, żeby dotrzeć do tego całego miejsca odpowiedniego
na przeprowadzenie rytuału.
Spojrzałem na nią zaskoczony.
- Czemu już jutro? - spytałem.
- Bo tygodnia możesz nie przeżyć.
- Że co? - rzuciłem jej spojrzenie typu “wariatka”.
Dziewczyna przybrała taką minę, jakby dopiero się zorientowała, że powiedziała trochę za dużo.
- To ty nic nie wiesz o zarazie, jaka dziesiątkuje was, Demony?
- Hę? Słyszałem o jakiejś epidemii, czasami nawet widywałem chorych, ale co to ma do rzeczy? Można się tym zarazić tylko poprzez bezpośredni kontakt...
- Idioto, sam jesteś chory!- krzyknęła Verbenn - Czy zupełnie oślepłeś, czy tylko udajesz, że nie widzisz co się z Tobą dzieje?
- Hm... Może trochę przeholowałem z magią w ostatnim czasie, ale nic poza tym...
Dziewczyna wywróciła oczami.
- To twoje widzenie duchów i plucie krwią są niczym innym jak objawami tej choroby, głupku.
- Ciekawe, skoro pluję już od blisko dwudziestu pięciu lat a zacząłem, kiedy poziom moich treningów stał się nagle strasznie wysoki.
- Na Azis... Rzeczywiście jesteś takim ignorantem za jakiego cię miałam.
- Szczerze mówiąc po prostu nie miałem nawet za bardzo czasu, żeby zastanawiać się nad powodem plucia krwią. Asper powiedział,
że przeholowałem z magią i w końcu mi się to cofnie, więc mu uwierzyłem
na słowo. Chyba, że kłamał i właśnie ze względu na tę chorobę chciał ze mnie zrobić Licza - odparłem - tyle, że jeśli jestem na to chory... Ghul, faktycznie stoimy cienko z czasem.
- No, co Ty nie powiesz! Pomyśl o innych przedstawicielach twojej nacji... Naprawdę nie zauważyłeś większej ilości zgonów wśród Demonów?
- Nie. Asper tylko teoretycznie uczy w Abrais. W rzeczywistości prawie cały czas spędzaliśmy głęboko w Górach Mglistych, odseparowani
od wszelkich innych Sapiens. Wyjątki stanowiły tylko krótkie wycieczki
na najbliższe cmentarze w poszukiwaniu ciał odpowiednich na Nieumarłych.
Verbenn nie starała się nawet ukryć grymasu obrzydzenia, jakie wywołało u niej ostatnie zdanie.
- Dla ciebie nekromancja jest paskudna, ale dla mnie z kolei picie krwi też nie jest czymś... hm... używając mocnego eufemizmu, atrakcyjnym.
- Przynajmniej JA nie piję ludzkiej krwi. Wiem, w mojej rasie zdarzają się takie wyjątki. Za to Twoja posoka zdaje się być pociągająca.
Spojrzałem na nią z ukosa.
- Nie no, wiesz, jeśli chcesz szybko zakończyć swój żywot, to bardzo proszę, pij do woli.
- Myślisz, że nie wiem, że jeżeli wypiję choć kroplę krwi Nekromanty, to umrę w okropnych męczarniach?
Przynajmniej była świadoma konsekwencji. Uśmiechnąłem się ponuro.
- Skoro mam tak mało czasu, to wydaje mi się, że mogę tłumaczyć tekst
z bransolety w drodze, tym bardziej, że przypomniałem sobie Język Śmierci
i nie powinienem już mieć z nim takich problemów.
- Co to znaczy “przypomniałem sobie”? - powiedziała na pozór spokojnie dziewczyna, a ja już wyczuwałem nadchodzącą furię.  Pfff. Nie takie rzeczy przeżywałem.
- Wiesz, tak się składa, że nie mam w zwyczaju czytać w Języku Śmierci. Znam Znaki, ale muszę się zastanowić nad ich znaczeniem. Teraz już sobie je przypomniałem i nie muszę tyle myśleć. Niestety nikt nie pisze tymi Runami książek, co najwyżej pojedyncze notatki.
Dziewczyna nie przestawała patrzeć na mnie podejrzliwie.
- A może Ty w ogóle nie znasz Języka Śmierci, hę? - zapytała, dźgając mnie palcem w pierś.
- Och, nie, przejrzałaś mnie! - krzyknąłem, udając przerażonego - jestem marnym oszustem, nigdy Aspera na oczy nie widziałem! - po chwili dodałem drwiąco - W końcu wszechmogące Siódemki są  również  wszechwiedzące, czyż nie, Verbenn Arcan?
- Tak - wycedziła - Wszechmogące Siódme są wszechwiedzące
i wszechmocnym Siódmym taki Nekromanta jak ty nie musi zawracać głowy swoimi fochami. Chcesz stąd wyjść, to masz drzwi. Możesz wydostać się również oknem.
Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem. 
- Nie ma sprawy - odparłem - i tak mam już w życiu przerąbane, więc skrócenie go mi nie zaszkodzi. Twój problem w szukaniu nowego Nekromanty, który oprócz umiejętności przetłumaczenia tekstu z bransolety zna dokładne szczegóły poprawnie przeprowadzonego rytuału.
Podniosłem się, wsadziłem jej w dłoń bransoletę, zgarnąłem wszystko,
co moje, do torby i wyszedłem. Pośpiesznie wyrzuciłem z umysłu Kuro, który zaciekawiony, chciał się dowiedzieć, co się dzieje.

Westchnąłem, po czym  zagłębiłem się w las, a obok mnie kroczył cicho cień wielkiego Chowańca. Tym razem mojego.

<< Rozdział V

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz