Rozdział III

<< Rozdział II


Przeklęty nekromanta!
Rozmawia ze mną od co najmniej pół godziny, zna Język Śmierci i dopiero teraz się do tego przyznaje!? Niedoczekanie! Już ja pokażę tej gnidzie, jak się postępuje, gdy jest się gościem! Nawet nie starałam się opanować.
Ruszyłam w stronę Noxa.
- Ty śmierdzący ghulu! Siedzisz tutaj i śmiesz ze mną rozmawiać, a jeszcze nie raczyłeś zakomunikować, że znasz Język Śmierci?! – krzyknęłam, regularnie dźgając go palcem w pierś.

- Nie wiedziała pani, że każdy nekromanta to umie? – odpowiedział, zaskoczony moim zachowaniem. Zupełnie, jak gdyby mówił „w dzień świeci słońce, a w nocy księżyce. Nie wiedziałaś?”. I znowu to irytujące „pani”. Demony i te ich formalności!
-Wyobraź sobie, że nie!
Żałowałam, że mój palec nie był ostrzem nihili. Wtedy przecięłabym tego zarozumiałego demona na dwie równe części, a potem przy okazji je poćwiartowała.
- Na co się pani wścieka? Nie pytała mnie pani przecież, czy znam język Śmierci, więc skąd mogłem wiedzieć, że potrzebuje pani kogoś, kto potrafi się nim posługiwać?
No, dobra. Demon miał rację. Niepotrzebnie się wściekałam. 
Co nie zmieniało faktu, że i tak chętnie bym go zabiła. Nawet nie „panienka”, a pani! Co on, za mężatkę mnie uważał? Może jeszcze uznał, że Baax to mój wybranek?!
Sapnęłam ze złością i cofnęłam palec. Nox mógłby być nawet najlepszym nekromantą na świecie, ale najwyraźniej telepatą absolutnym nie był. Poza tym, czy wszyscy muszą wiedzieć, o mojej obsesji na punkcie Języka Śmierci? Wzięłam głębszy wdech i zapytałam;
- Skoro umiesz odczytać te Runy, to co tu jest napisane? – wyciągnęłam 
w jego stronę rękę z bransoletką i wskazałam największe Znaki, jakie na niej wyryto. Pochylił się, aby lepiej widzieć, zmarszczył brwi i wyrecytował krótką litanię zimnym, wypranym z emocji głosem, brzmieniem idealnie pasującym do nieprzyjaznych, twardych znaków.
Aha. Dobrze, że cokolwiek zrozumiałam.
- A co to znaczy, geniuszu?
- Taka nagła nastroju każe mi podejrzewać, że zależy pani na tych słowach? – uśmiechnął się perfidnie. Na dnie jego oczu zatańczyła złośliwość wymieszana z dumą typową dla każdego demona.
No tak. Teraz, to już nic mi nie powie. Przybrałam surową minę, chcąc mu pokazać, kto tu rządzi.
- Jak już mówiłam, jesteś tu zakładnikiem. Jeśli mi nie przetłumaczysz tych słów, będę cię tu trzymać głodem.
- A czy mówiłem, że ktokolwiek się po mnie zgłosi? Nie mam przyjaciół ani rodziny. Trzymanie mnie tutaj nic państwu nie da.
Jego wredny uśmiech stawał się coraz szerszy, a ja ledwie powstrzymałam się przed rąbnięciem go w tą pociągłą twarz.
- Cóż... Skoro tak twierdzisz... Równie dobrze możemy cię zagłodzić. Koszty praktycznie żadne – jakby z zainteresowaniem dodałam po chwili – 
Po ilu dniach z nekromanty zostaje tylko zasuszony szkielet? 
Wygięłam usta we wrednym grymasie. Facet chyba wziął moje słowa 
na poważnie, bo z jego twarzy zniknął irytujący uśmieszek, za to pojawiło się zamyślenie. Przez chwilę milczeliśmy, ja czekając na wyznanie poddaństwa, nekromanta najwyraźniej mocno się nad czymś zastanawiając. Czyżby liczył, ile czasu potrzebuje na przemianę w kościotrupa?
Po dłuższej chwili wreszcie powiedział;
- Skoro aż tak pani zależy na tłumaczeniu tych słów, mogę wyjaśnić, co one znaczą. Jednakże mam warunki.
Nie. Jednak petryfikacja nie wyszła. Szkoda. Sapnęłam ze zirytowania.
- Jakie?
- Pozwolą mi państwo zostać tu na tydzień i da mi pani coś na kaca – powiedział, odwracając wzrok od okna, a w jego oczach błysnęło dobrze mi znane, tępe cierpienie – głowa mi pęka i nie mogę się skupić.
- Czemu aż tydzień? - spytałam niechętnie, dochodząc do wniosku, że na takich warunkach mogę się bardzo ewentualnie zgodzić - nie wystarczą ci trzy dni?
- Nie. 
- Wiesz, że mogę cię zmusić do tej roboty?
- Nic pani nie może. Wbrew pozorom nekromanci są niebezpiecznymi przeciwnikami.
- Chyba nigdy nie walczyłeś z Siódmym Pokoleniem.
- A pani z nekromantą.
Zaklęłam w myślach. Pewnie nawet, gdyby przegrał i udałoby mi się go uwięzić, upomniałaby się o niego sekta. Mówi się, że praktycznie każdy nekromanta do jakiejś należy i nawet, jeśli ten tutaj nie pochwalił się jeszcze swoją „rodziną”, niewykluczone, że nie był wyjątkiem.
- Moi drodzy, pamiętajcie jednak, że jesteście w MOIM domu i to JA zadecyduję, czy zgadzam się na taki warunek – z pozornym znudzeniem wtrącił się Baax. Dobył zza pasa toporek i zaczął go czyścić. Zawsze to robił, gdy nie wiedział, co ze sobą zrobić.
- No dobra – warknęłam. - Nie mój dom, nie moje łóżko. Róbcie sobie, co chcecie.
Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam ku wyjściu, ale kątem oka zauważyłam jak mój przyjaciel, zgodnie z oczekiwaniami, nagle blednie. 
- Chyba nie myślisz, że będę trzymał u siebie tak długo nekro... eee... nieznajomego - powiedział, patrząc na mnie błagalnie. Przerwał nawet próby doprowadzenia ostrza toporka do szczytu połysku. Ściszonym głosem dodał – nawet, jeśli te wszystkie plotki o nekromantach nie są prawdziwe, znajomi będą narzekać… 
Wzięłam głębszy wdech. Po całym Endurionie krążyły historie o nekromantach-nekrofilach bądź mordercach, znoszących do domów swoich łaskawych gospodarzy ciała niemowląt z całego miasta oraz inne okropności. Nawet jeśli nasz nekruś nic takiego nie planował, krasnoludy to bardzo przesądna rasa i kumple Baaxa mogliby jasno dać mu do zrozumienia, że nie odezwą się do mojego przyjaciela, dopóki on nie pozbędzie się szkodnika. Powinnam znaleźć inne rozwiązanie.
Tylko jakie? Takiemu nekromancie powinno starczyć cokolwiek, nawet byle jaka, opuszczona szopa, tylko gdzie ją znaleźć…? 
Nagle przypomniałam sobie o miejscu odpowiednim dla Noxa, w dodatku w posiadaniu mojej rodziny. 
- W moim domu spać nie możesz, ale mamy chatę. Opuszczoną, na skraju lasu – powiedziałam niechętnie – Nikt się nawet do niej nie zbliża. Mógłbyś tam spędzić parę nocy. Co prawda nie będą to królewskie warunki, nawet nie łóżko, tylko stóg siana, ale…
Prychnął z wyższością.
- Myśli pani, że stóg siana byłby dla mnie niewygodny? Od dwóch miesięcy nie spałem w łóżku, bo pieniędzy ledwie mi starczyło na jedzenie. 
Spojrzałam na niego niepewnie. Po pierwsze, powiedział mi coś o SOBIE, a demony i nekromanci to zadziwiająco skryte typy. Po drugie, od kiedy to wykształcony nekromanta ma aż takie problemy z utrzymaniem? Przecież, praktykując swoją magię, mógłby, chociażby, zmusić swoje trupy do kradzieży. Zmarszczyłam brwi i spytałam go o to.
- Pyta pani, dlaczego? – odparł niechętnie – ponieważ nie jestem złodziejem. Poza tym, gdybym wezwał nagle nieumarłych, wieść o silnym magu śmierci rozniosłaby się błyskawicznie, a…
- Aha! – zakrzyknęłam triumfalnie – ukrywasz się przed kimś, tak? Uciekasz? Kimże jest twój prześladowca, o mości wielki nekromanto?
- Nic ci do tego – warknął, wyraźnie rozdrażniony. Nawet zapomniał o „pani”!
- A właśnie, że mam prawo wiedzieć. Albo mi powiesz i dostaniesz nocleg, albo załatwię ci takowy w lochach. W końcu nekromanta, który się przed kimś ukrywa, zawsze jest winny czegoś bardzo złego.
Ze świstem wciągnął powietrze i powoli wycedził;
- Nie popełniłem żadnego przestępstwa, tyle musi pani wystarczyć.
No i wracamy na znany grunt… Zagwizdałam z udawanym współczuciem.
- Nie? Strażnicy miejscy na pewno ci nie uwierzą.
- Dobrze! – wybuchnął nagle – Od dwóch miesięcy uciekam przed własnym nauczycielem, który postanowił, że chce, bym zmienił się w licza, bo były uczeń w postaci Niemartwego byłby niezwykle przydatny, o wiele bardziej od jakiegokolwiek nekromanty! A ja, wbrew ogólnej opinii o nas, nie zachwycam się powykręcanymi ciałami, oczami składającymi się z samych białek, smrodem rozkładającego się ciała i pożeraniem wykopanych z ziemi trupów, nie wspominając, że nekrofilia wbrew powszechnej definicji nie ma nic wspólnego z nekromancją, a licze prędzej czy później zaczynają się bawić w różne, nawet gorsze od nich rzeczy, przy czym przy samej przemianie bardzo łatwo paść ofiarą uzdolnionego nekromanty i stać się czymś podobnym do cholernie potężnego nieumarłego, a mi takie rzekome życie niespecjalnie się uśmiecha!
Przemowę walnął równą. I nareszcie użył normalnego języka, zamiast tych ghulowych, brzmiących jak moja rodzina, formalności.
Trochę mnie zaskoczył, szczerze mówiąc. Powszechna, niewtajemniczona definicja nekrofilii faktycznie często uosabiała ją z nekromancją – co przed magami śmierci bardzo skrzętnie ukrywano, żeby ich nie wkurzyć – ale jakoś nie spodziewałam się, że jakikolwiek mistrz kazałby uczniowi przemieniać się w licza, tym bardziej, że nawet taki laik jak ja wiedział, że to zakazane. 
- Ten nauczyciel… Co to za jeden? I tak właściwie, skąd ty pochodzisz? – spytałam podejrzliwie, mając coraz gorsze przeczucia. 
Nox spojrzał na mnie zimno, a potem powietrze jakby z niego zeszło. Ramiona lekko mu opadły i demon westchnął ciężko;
- Pochodzę z Abrais. Mój mistrz to Asper von Zombie. Tak, sam przybrał sobie takie nazwisko, niech go trolle porwą z tym spaczonym poczuciem humoru.
Abrais? No nieźle, pomyślałam. Miałam do czynienia z demonem z samej stolicy jego kraju. Słodko. Nie wspominając, że jego mistrz to jeden 
z najsilniejszych nekromantów Endurionu, słynący z niekonwencjonalnych metod nauczania.
Jakby tego było mało, Asper przyjmował tylko bardzo utalentowanych, a nie jakichś tam zwykłych kandydatów. A w tej chwili miał tylko jednego. Wlepiłam w swojego rozmówcę oczy. Już wiedziałam, z kim rozmawiałam. Zrozumiałam też, dlaczego był taki pewny siebie, gdy mówił, że nie zdołam go powstrzymać.
Nox Vermillion bowiem należał do tych diabelnie utalentowanych nekromantów, którzy, ucząc się swojego fachu od małego, nawet w młodym wieku potrafili być śmiertelnie niebezpiecznym przeciwnikiem.
Mało tego.
Ten nekromanta mógł mnie w każdej chwili zabić. I to bez większego wysiłku.

<< Rozdział II

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz