Prolog

- Ghul by to wziął.
Mimo że w dużej mierze doskonale wiedziałem, czego się spodziewać, jakoś nie mogłem uwierzyć w to, co wygadywał ten głupi znachor. Najlepszy w kraju, zresztą.
Od pół godziny smoczył coś o nieodwracalnych zmianach w moim organizmie. Coś o tym, że mogę się pożegnać z fuchą nekromanty, że mogę się zająć plewieniem chwastów w ogródku, ostatecznie, że utraciłem zdolność posługiwania się magią na zawsze. Złapałem może jedno współczujące i kilka niemal sarkastycznych spojrzeń osób, które łaskawie mnie odwiedziły. Dla demona nie ma nic gorszego niż utrata mocy.
Zaraz.
Ale ja jestem jeszcze, a może raczej byłem, nekromantą. A utrata mocy dla nekromanty oznacza koniec powodów do życia. Przymknąłem oczy. Ze mną nie było jeszcze tak źle, bo miałem kicię, Nero. Tak, kot daje powody do życia. Dlaczego?
Gdybym mu umarł, to by mnie zabił, więc musiałem żyć.
Mój chowaniec zasługuje przynajmniej na trochę wdzięczności, tym bardziej, że waży ze sto siedemdziesiąt funtów, ma z sześć stóp długości, ogólnie jest rozmiarów małego kucyka i jestem mu winien życie. W sumie nie ma się co dziwić, że takie wielkie z niego kocisko. W północnych górach Haunn spotyka się irbisy takich rozmiarów.
Westchnąłem niechętnie i rzuciłem lekarzowi bardzo niezadowolone spojrzenie.
- Niech pan teraz uważnie posłucha, panie znachor. Ma pan pięć sekund na opuszczenie tego pomieszczenia, albo będzie pan zbierał resztki swojego tyłka z ziemi. Mam już dość pańskiego biadolenia nad moim godnym pożałowania losem.
Mimo woli uśmiechnąłem się. Przynajmniej niezmienna pozostała moja wrodzona ironia. Chyba jako jedyna zresztą.
Czułem się… Doskonale. Tak, właśnie – doskonale do tego stopnia, że aż dziwnie. Zdumiewała mnie moja idealna jasność umysłu. A może tylko zdawało mi się, że jest taka dobra? W końcu człowiek pod wpływem środków odurzających też jest pewien, że wszystko w porządku. Albo kiedy straci nogę, ona potrafi go boleć, jak gdyby nadal ją miał, więc może ja mam tak z magią?
Mniejsza z tym.
Najważniejsze, że ogólne przesłanie do mnie dotarło w sposób pierwszorzędny.
Mogłem się pożegnać z nekromancją oraz wszystkim, co miało dla mnie jakiekolwiek znaczenie. W sumie byłem jak lew, którego pozbawiono pazurów, próbując z niego zrobić potulnego kotka. Rany w miejscu po moich wyimaginowanych pazurach okropnie bolały.
Każda rana kiedyś się goi. Możliwe, że po iluś latach „życia” przestaną tak dotkliwie dokuczać. Wiem, że na pewno nigdy o nich nie zapomnę.
Na smoczą krew, ale się ze mnie zrobił ghulowy poeta.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz